- Strona główna
- » Nauka i Technika
- » Tajemnice Wszechświata
- » Śmierć na Przełęczy Diatłowa
Strona:
1
Śmierć na Przełęczy Diatłowa
Śmierć na Przełęczy Diatłowa
Na wmurowanej w skałę brązowej tablicy na obszarze posępnej Przełęczy Diatłowa widnieje krótka inskrypcja: "Było ich dziewięcioro". Choć mówi niewiele, odnosi się do jednej z największych tajemnic Rosji i upamiętnia bohaterów ponurej, do dziś niewyjaśnionej, historii sprzed ponad pół wieku.
Na przełomie stycznia i lutego 1959 roku grupa złożona ze studentów i absolwentów Politechniki w Swierdłowsku (dziś Jekaterynburg) wyruszyła na wyprawę w góry Ural. Wszyscy zginęli w tajemniczych okolicznościach w rejonie szczytu Cholat Siahl - zwanego przez miejscowe plemię Mansów Górą Umarłych. Makabryczne okoliczności ich śmierci, charakter doznanych urazów, odkryte na ciałach ślady promieniowania i utajnione śledztwo sprawiły, że historia o wydarzeniach z Przełęczy Diatłowa, którą nazwano tak dla upamiętnienia ofiar wyprawy, do dziś pozostaje bez wyjaśnień.
Wydarzenia te od dawna stanowią przedmiot sporu między zwolennikami różnych scenariuszy tego dramatu. Za śmierć uczestników wyprawy winą oskarżano kolejno wojsko testujące nowy rodzaj broni, obserwowane w okolicy Góry Umarłych obiekty UFO, miejscowych Mansów, zbiegłych więźniów lub strażników łagrów, Śnieżnych Ludzi, lawinę czy wreszcie inne czynniki o charakterze nadprzyrodzonym.
Było ich dziesięcioro
25 stycznia 1959 roku z miasteczka Iwdiel wyruszyła 10-osobowa grupa studentów i absolwentów Politechniki Swierdłowskiej. Na jej czele stał doświadczony uczestnik wielu podobnych wypraw, 23-letni Igor Diatłow. Celem była Góra Otorten, do której ostatecznie nie dotarli.
W okresie tym podobne wyprawy turystyczne cieszyły się w ZSRR dość dużą popularnością. Droga na Otorten uznawana była za niełatwą, ale wszyscy uczestnicy wyprawy Diatłowa mieli wcześniejsze doświadczenie, zarówno we wspinaczce, jak i narciarstwie. Wśród pierwotnego składu znajdowali się, (oprócz wspomnianego Diatłowa): Ludmiła Dubinina (lat 21), Zina Kołmogorowa (22), Rustem Słobodin (23), Georgij Krywoniszczenko (lat 24), Jurij Doroszenko (24), Nikołaj Thibeaux-Brignolle (24), Aleksander Kolewatow (25), Aleksander Zołotariow (37) oraz Jurij Judin - jedyny z grupy, który wrócił z wyprawy żywy, gdyż przed wymarszem na Otorten uratowała go choroba.
Wyprawa miała potrwać trzy tygodnie. Z Iwdiela grupa udała się do wsi Wiżaj. Pilot G. Patruszew, który brał później udział w akcji poszukiwawczej i który spotkał turystów ze Swierdłowska przed wyruszeniem na Otorten miał ich ostrzec przed dalszą wędrówką. Ponieważ poznał nieco miejscowy folklor wiedział, że okolica ta dla miejscowych stanowiła teren zakazany, a wiele miejsc nosiło w języku Mansów nazwy, które nie zachęcały do ich odwiedzin. Nazwa Otorten wskazywała jasno: "Nie idź tam".
28 stycznia, z powodu bóli reumatycznych, od grupy odłączyć musiał się Jurij Judin. Na jednym ze zdjęć wykonanych w czasie ekspedycji widać, jak po raz ostatni żegna się z przyjaciółmi, obejmowany przez uśmiechniętą Dubininę. W tle widać także śmiejącego się Diatłowa. Judin widział ich wtedy po raz ostatni w życiu.
Przez cztery następne dni uczestnicy wyprawy poruszali się po szlakach wykorzystywanych przez miejscowych, docierając do rzeki Auspia, nad którą rozbili obóz, pozostawiając w nim część prowiantu, który zamierzali wykorzystać w drodze powrotnej.
Dużo o przebiegu wyprawy, panujących nastrojach i planach, dowiedziano się z notatek i zawartości filmów odkrytych przy ciałach. Wiadomo, że około 1 lutego wyruszyli oni w kierunku celu swej wyprawy, choć z nieokreślonych bliżej przyczyn (najprawdopodobniej złej pogody), grupa zboczyła z trasy i znalazła się na zboczu góry Cholat Siahl, gdzie ok. 17 postanowiono rozbić obóz w niedużej odległości od pobliskiego lasu. Na jednym z ostatnich zdjęć wykonanych przez ekipę widać rozbity namiot. Wkrótce spożyli ostatni posiłek przed tragicznym incydentem.
Ucieczka z Góry Umarłych
Wedle planu Diatłow miał nadać z Wiżaj telegram informujący o przebiegu ekspedycji w okolicach 12 lutego, choć nikogo nie dziwiło lekkie opóźnienie. Kiedy jednak nikt z ekipy nie dał znaku życia przez kolejny tydzień, zaniepokojeni członkowie rodzin postanowili zmusić władze do działania. Na miejsce udała się zarówno ekipa poszukiwawcza z uczelni, jak i wojsko oraz milicja wyposażone w specjalistyczny sprzęt.
Na ślady obozu udało się im natrafić 26 lutego 1959 roku. I choć do dziś trwa spór na temat tego, co tak naprawdę przeraziło członków grupy Diatłowa do tego stopnia, iż zdecydowali się biec przed siebie w uralską noc, udało się ustalić kilka znamiennych szczegółów. Michaił Szarawin, który znalazł namiot, donosił, że w jego wnętrzu znajdowała się większość niezbędnych do przetrwania rzeczy, w tym m.in. obuwie. Na miejscu brak było śladów krwi czy walki.
Jak się okazało, namiot został rozcięty od środka w dużym pośpiechu. W dół od niego, w kierunku lasu, prowadziło dziewięć tropów, które chaotycznie meandrowały w śniegu. Każdy uciekał, jak stał - w jednym bucie, w skarpetkach, walonkach lub na bosaka. Ślady po pewnym czasie urywały się. Ponad kilometr od namiotu, w pobliżu dużej sosny rosnącej na krawędzi lasu, natrafiono na dwa pierwsze ciała.
Należały one do Georgija Krywoniszczenki i Jurija Doroszenki i znajdowały się w pobliżu ogniska. Ślady poparzeń na rękach i odłamane na dużej wysokości gałęzie świadczyły o tym, że próbowano nie tylko rozniecić ogień, ale także spojrzeć z góry na to, co dzieje się w położonym wyżej obozowisku. Kilkaset metrów dalej znajdowało się ciało Igora Diatłowa, który zmarł dzierżąc w ręce gałąź. Nieco dalej leżały zwłoki Słobodina i Ziny Kołmogorowej, którzy, jak ustalono, również starali się dotrzeć resztką sił do obozu.
Przyczyną śmierci wszystkich ofiar było wyziębienie organizmu. Jedynie zwłoki Słobodina nosiły nieco inne obrażenia w postaci pęknięcia czaszki, choć z pewnością nie zagrażało to jego życiu. Nie wiadomo było, gdzie znajdują się pozostałe ciała należące do Dubininy, Zołotariowa, Thibeaux-Brignollela i Kolewatowa. Na ich zlokalizowanie przyszło czekać do maja, kiedy znaleziono je w leśnej rozpadlinie pod dużą warstwą topniejącego śniegu. I tu pojawił się pewien problem.
Ciała z lasu nosiły ślady bardzo ciężkich obrażeń, które stwierdzono dopiero po ich badaniu w Swierdłowsku. Ich śmierć miała zatem bardziej tragiczny charakter. U Dubininy i Zołotariowa odkryto liczne połamane żebra, choć na powierzchni ich skóry nie odkryto żadnych zadrapań ani krwiaków. Kobiecie brakowało ponadto języka. W przypadku owej dwójki, jak i Thibeaux-Brignollela, dokumentacja medyczna stwierdza, iż przyczyną zgonu były obrażenia powstałe w wyniku działania ogromnej siły o nieustalonym pochodzeniu. Precyzują także m.in., że charakter obrażeń Dunininy był na tyle poważny, że zmarła ona po ok. 20 minut od ich otrzymania. Dr Borys Wozrożdenny, który badał ich ciała, orzekł, że trudno ustalić źródło siły, która spowodowała śmierć ofiar, choć zdarzenie miało charakter porównywalny z "potrąceniem przez samochód".
Dokumentacja medyczna w sprawie dramatu spod Cholat Siahl została utajniona na bardzo długi czas, co zrodziło szereg domysłów. Relacje osób biorących udział w pogrzebach ofiar mówiły m.in. o nienaturalnie ciemnym kolorze ich cery i siwych włosach. Odtajnione w latach 90. dokumenty wspominały m.in. o śladach promieniowania odkrytych na ciałach znalezionych w lesie. Nie ustalono, co było jego źródłem. Kryminolog L.N. Łukin, który zajmował się przypadkiem śmierci turystów, odkrył na drzewach w pobliżu miejsca zlokalizowania zwłok ślady ognia. Czy była to pozostałość po eksplozji?
W sprawie grupy Diatłowa istnieje cały szereg wątpliwości. Pojawia się co najmniej kilka wersji tego, jak przebiegała ucieczka i kto przeniósł pozostałe ciała do leśnego jaru. Wedle jednej z nich, mieli to zrobić ci, którzy próbowali rozpalić na krawędzi lasu ogień, a następnie dotrzeć resztkami sił do obozu. Hipoteza o "eksplozji" nie precyzuje z kolei momentu, w którym mogło do niej dojść, choć "coś" mogło dosięgnąć członków grupy Diatłowa podczas ucieczki w kierunku lasu.
Ponieważ pytania w tej sprawie uporczywie się mnożyły (A.Guszczin twierdzi nawet, że u zmarłych stwierdzono poważne uszkodzenia narządu wzroku), a nikt nie był w stanie udzielić na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, zdecydowano o utajnieniu wyników śledztwa i ucięciu wszelkich spekulacji.
Ale gdzie winni?
Już na samym początku jako jedno z możliwych wyjaśnień śmierci grupy Diatłowa wysunięto mord dokonany przez Mansów za próbę wtargnięcia na ich święte ziemie. Otorten do nich jednak nie należał, a ponadto najbliższa mansyjska wioska znajdowała się w odległości kilkudziesięciu kilometrów. Dodatkowy problem związany z brakiem udziału osób trzecich w całym zajściu stanowił brak śladów innych osób. Wszystkie pozostawione na miejscu odciski stóp należały do ekipy Diatłowa.
Równie problematyczna była teoria o śmierci turystów z ręki strażników obozowych, którzy wzięli ich za zbiegłych więźniów lub też o morderstwie dokonanym przez samych zbiegów. Na poparcie tej hipotezy również nie znaleziono żadnych dowodów. Na mord nie wskazywał ponadto charakter obrażeń.
Z innych konwencjonalnych wyjaśnień wspominano m.in. zejście lawiny, uderzenie w namiot pioruna czy przelot samolotu, który wprawił w panikę uczestników wyprawy na Otorten. Co ciekawe, znalezione w pewnej odległości od namiotu przedmioty (takie jak czekan i latarka) wskazywały, że któryś z uczestników wyprawy wybrał się na pierwotne "rozeznanie" i dopiero później zaalarmował pozostałych o zbliżającym się, bliżej nieokreślonym niebezpieczeństwie.
Nieco bardziej nietypowy scenariusz nakreślili ci, którzy widzieli we wszystkim sprawkę Śnieżnego człowieka - legendarnej rosyjskiej istoty przypominającej małpoluda lub człowieka pierwotnego. Dla wielu rosyjskich badaczy temat tej istoty pozostaje sprawą otwartą i jak najbardziej poważną, czego dowodem są organizowane od czasu do czasu ekspedycje naukowe oraz seria naukowych publikacji poświęconych nieznanemu dotąd nauce gatunkowi.
W niezliczonych relacjach na temat spotkań ludzi ze Śnieżnym człowiekiem pojawiają się także te, które skończyły się tragicznie. Według jednego z rosyjskich specjalistów od kryptozoologii, Michaiła Trachtengerca, to właśnie nieuchwytna istota mogła odpowiadać za śmierć turystów, których obrażenia wskazywały na oddziaływanie "ogromnej siły". Nie jest to przypuszczenie całkiem bezpodstawne, jako że w zapiskach członków ekspedycji Diatłowa odnaleziono odniesienia do Śnieżnych ludzi zamieszkujących Otorten. Nie wiadomo jednak, na ile są one prawdziwe, gdyż wiele z wpisów miało humorystyczny charakter.
Przeczytaj o innych hominidach w Strefie Tajemnic
Lew Iwanow, który jako kolejny zajął się wyjaśnianiem sprawy śmierci dziewiątki turystów został przestrzeżony przez władze i zniechęcony do dalszych dociekań. Kontynuował je jednak i do dziś pozostaje on jednym ze zwolenników hipotezy mówiącej o tym, że za wypadek sprzed ponad pół wieku odpowiada nie natura, ale czynniki "nieziemskie" lub co najmniej "nietypowe".
A może to UFO?
Iwanow i zwolennicy jego wersji tragedii na Górze Umarłych odnoszą się do zeznań grupy studentów geografii stacjonujących w odległości ok. 50 km na południe od Cholat Siahl, którzy w nocy z 1 na 2 lutego zaobserwowali nad nią niezidentyfikowane obiekty w formie "ognistych kul". Jedna z relacji mówi także o zaobserwowaniu "jasnego dysku w rozmiarze księżyca w pełni, który miał niebiesko-biały kolor i otoczony był niebieskawą łuną". Miejsce, w którym zniknął za horyzontem pozostawało jeszcze przez jakiś rozświetlone.
Podobne zjawisko obserwowało nad Górą Umarłych kilku Mansów, o czym donosili śledczy. Ich relacje oraz rysunki przesłano do Moskwy. Według innych relacji, podobne obiekty widzieć mieli jeszcze członkowie ekip poszukiwawczych w marcu i kwietniu. Jedna z relacji mówiła: "31 marca, o godzinie 4, dyżurny Meszieriakow zauważył duże ogniste koło, które w ciągu 20 minut zbliżyło się do nas, a następnie skryło za górę nr 800. Przed zniknięciem w środku koła pojawił się obiekt w kształcie gwiazdy, który następnie zaczął zwiększać się do rozmiaru księżyca, później opadać i oddzielać się od koła. Niezwykłe zjawisko obserwowało wiele osób. Prosimy o wytłumaczenie tego zjawiska i czy jest niebezpieczne. Z naszego punktu widzenia robiło to niepokojące wrażenie. Awenburg, Potalow, Sorgin."
W historii o tragedii na Przełęczy Diatłowa nic nie jest łatwe. W wyniku pojawienia się relacji o latających kulach powstała kolejna teoria, która wiąże śmierć uczestników wyprawy z przypadkowym wtargnięciem na teren tajnych wojskowych eksperymentów z bliżej nieokreślonego rodzaju bronią. Na miejscu nie odnaleziono jednak śladów eksplozji, choć wiele osób, w tym m.in. Jurij Kuncewicz, który przeprowadził kilka wypraw w ten rejon twierdzi, że znalazł dowody na to, że obszar Góry Umarłych stanowił niegdyś wojskowy poligon testowy.
Czy dzięki tej hipotezie można wytłumaczyć tajemniczą śmierć uczestników wyprawy? Na wszystko brak oficjalnych dokumentów i potwierdzeń ze strony armii, o które zaapelowali na specjalnie zwołanej konferencji w 2008 roku żyjący członkowie ekspedycji poszukiwawczej w rejon przełęczy. Kolejna z teorii spiskowych mówi nawet o tym, że na długo przed ratownikami w miejscu zjawić mieli się wojskowi, jednak oficjalnie ich śladów tam nie odnaleziono. Niektórzy poddawali nawet w wątpliwość fragmenty domniemanych "rakiet" znajdowanych w okolicach Cholat Siahl, które mogły być w rzeczywistości elementami starej wojskowej infrastruktury.
Inne tajemnicze zaginięcia
Historia śmierci grupy Diatłowa być może nigdy nie zostanie rozwiązana, jednakże jeden z głównych badaczy tej zagadki, Anatolij I. Guszczin, zwraca uwagę na wiele innych analogicznych wydarzeń, które miały miejsce zarówno w rejonie samego Cholat Siahlu, jak i w innych odludnych miejscach byłego ZSRR.
Według relacji, dwa lata po tragedii na Górze Umarłych, podobny los spotkał grupę studentów znajdujących się na wyprawie w północnej części Uralu. Z niewiadomych przyczyn opuścili oni chatę, w której nocowali i rozbiegli się po okolicy, gdzie potem dopadła ich śmierć.
Równie tragicznie zakończyła się wyprawa badawcza grupy biologów nad jezioro Bałchasz (Kazachstan), gdzie odnaleziono należący do nich pusty kuter. W rożnych miejscach jeziora odkryto wkrótce ciała ofiar, a dochodzenie nie wykazało, aby w tragicznym incydencie brały udział osoby trzecie. Najdziwniejsze wydawało się to, że pięciu zdrowych mężczyzn z nieznanych przyczyn wskoczyło do lodowatej wody, gdzie czekała ich pewna śmierć.
Co ciekawe, większość tragicznych incydentów o podobnym przebiegu nękała wyprawy naukowe lub studenckie. I tak, wydarzenie bliźniaczo podobne do incydentu na Górze Umarłych miało miejsce latem 1972 roku w rejonie Alakit (Jakucja). Ciała zaginionych wówczas geologów znaleziono w niedużej odległości od namiotu, z którego wydobyli się rozcinając go od wewnątrz.
Z samej Góry Umarłych pochodzi niezwykła opowieść uczestnika wyprawy geologicznej z połowy lat 60. Pan B. Poliakow, który wybrał się na polowanie, oddalając się od grupy. W pewnej chwili poczuł przemożny strach, który zmusił go do ukrycia się. Kiedy wrócił do obozu okazało się, że jego koledzy nie żyją. Kierownik grupy leżał na ziemi martwy, dzierżąc w ręce pistolet. Na miejscu znajdowały się jeszcze dwa ciała. Jeden z geologów przepadł bez śladu. Przypadek ten został potem oficjalnie "wyjaśniony" jako skutek śmierci w wyniku spożycia przeterminowanych konserw.
Góra Umarłych i jej okolice pochłonęły wiele innych żywotów, w tym ofiary katastrof lotniczych. Jedną z nich był wspomniany już pilot Patruszew, który przestrzegał Diatłowa przed wyprawą na Otorten, a następnie brał udział w wyprawie ratunkowej. Z bliżej nieokreślonych przyczyn zdecydowano potem o zamknięciu tego terenu przed ruchem turystycznym, z obaw o kolejne wypadki.
Inny często przypominany incydent, choć mniej nagłośniony od sprawy Diatłowa, zdarzył się w innym miejscu o bardzo nieprzyjaznej nazwie Purlachtyn-Sori (czyli "Przełęcz, która przynosi ofiary"), gdzie znaleziono trójkę turystów z Leningradu. Kolor skóry przybrał barwę jaskrawożółtą.
Jeszcze inny podobny scenariusz rozegrał się latem 1989 r. na Morzu Azowskim, gdzie zaginęły dwa statki należące do miejskiego klubu morskiego. 28 lipca poinformowano radę miejską miasta Mariupola, że statki odnalazły się. Tyle, że bez większości załogi. 5 ciał morze wyrzuciło na brzeg w okolicy Kamyszewacka. Co najciekawsze, incydent ten przeżyły tylko dwie osoby - mały chłopiec i 17-latka, którzy nie wiedzieli o niczym, gdyż spali. Jak mówili, obudziło ich uczucie wszechogarniającej paniki. Na miejscu nie zastali nic, oprócz opuszczonego statku.
Co zatem odpowiada za śmierć Diatłowa i jego towarzyszy? Czy rzeczywiście dziewiątka znalazła się w niewłaściwym miejscu o bardzo niewłaściwej porze, a może za wszystkim kryje się bardziej skomplikowane wyjaśnienie, odnoszące się do spraw, o których mówi Lew Iwanow? A może w grę wchodzi specyficzny rodzaj "amoku", dotykający ludzi odwiedzających wspomniane rejony? Na odpowiedź w sprawie tego, co winne jest śmierci Diatłowa i jego towarzyszy, przyjdzie jeszcze z pewnością poczekać.
W kolejną rocznicę tragicznego wydarzenia z 1959 roku, Jurij Judin - jedyny ocalały członek grupy Diatłowa - powiedział w wywiadzie dla jednej z rosyjskich gazet: "Jeśli miałbym szansę zapytać o coś Boga, zadałbym mu następujące pytanie: Co tamtej nocy stało się moim przyjaciołom?"
Źródło
"Istnieje ludzka tęsknota za Bogiem, i istnieje również boska tęsknota za człowiekiem"
Mikołaj Bierdiajew
Nie posiadasz uprawnień do zamieszczenia tu postu
Strona:
1
- Strona główna
- » Nauka i Technika
- » Tajemnice Wszechświata
- » Śmierć na Przełęczy Diatłowa
Informacje forum
Legenda Forum:
- wątek
- Nowy
- Zamknięty
- Przyklejony
- Aktywny
- Nowy/Aktywny
- Nowy/Zamknięty
- Nowy przyklejony
- Zamknięty/Aktywny
- Aktywny/Przyklejony
- Przyklejony / Zamknięty
- Przyklejony/Aktywny/Zamknięty