- Strona główna
- » Duchowe
- » Słowiańska Spuścizna
- » Baśń nad baśniami
Baśń nad baśniami
Baśń nad baśniami
Poemat w XII Księgach wierszem Baśń nad baśniami Wojciecha Dzieduszyckiego
Zapomniany Bard, Zapomniane Dziedzictwo
o Twórcy
Był w ówczesnej Galicji nie byle jaką personą. Arystokrata z hrabiowskim tytułem, pan z panów, potomek ruskich wielmożów, dziedzic rozległego majątku Jezupol pod Stanisławowem, polityk konserwatysta, aczkolwiek przeciwny grupie ultrakonserwatywnych „Stańczyków”, wieloletni poseł do Sejmu Krajowego Galicji i parlamentu austriackiego, cesarsko-królewski minister dla Galicji 1906 – 1907, doktor filozofii na Uniwersytecie Wiedeńskim (1871), od 1896 profesor filozofii i historii estetyki Uniwersytetu Lwowskiego, gdzie jego wykłady cieszyły się ogromną popularnością. Autor powieści, nowel, dramatów i rozpraw filozoficzno-estetycznych. Bez wątpienia bardzo wiele osiągnięć jak na jednego człowieka, nawet uwzględniając finansowe możliwości rodu i wielkopańskie koneksje. Rozkochany w kozaczczyźnie zwolennik ugody z Rusinami, a zarazem gorący patriota i wielki światowiec bez trudu brylujący w wiedeńskich salonach.
Prywatnie był także postacią barwną, można rzec nawet ekscentryczną. Tak opisywał go w anegdotycznym, nieco karykaturalnym przerysowaniu jeden ze współczesnych mu lwowskich luminarzy, Antoni Chołoniecki: „Mięszanina barbarzyńcy z człowiekiem kulturnym w najdziwaczniejszem znaczeniu — kozacka natura zafarbowana zachodnią cywilizacyą. O ile nie wykłada estetyki i filozofii we Lwowie, gdzie mu przyszedł kaprys być docentem uniwersytetu, albo nie robi polityki w Wiedniu, mieszka w dziedzicznym Jezupolu i jest tam do pewnego stopnia tem, czem był książe Panie Kochanku dla Nieświeża a Mikołaj Potocki dla Kaniowa. (…) Trzyma sobie tylko służbę w starych kozackich strojach i po kozacku ubiera i wychowuje syna. We Lwowie miewa okresy studentomanii. Otacza się wówczas młodzieżą szkolną, urządza jej małe biby, poczem osobiście prowadzi „gęsiora“ przez miasto. Przybycie jego do stolicy na zimę zapowiada zawsze pojawienie się nadwornych kozaczków w czarnych guńkach i szerokich szarawarach. (…) Jako literat i uczony podobny jest do olbrzymiego muzeum, w którem nagromadzone są bez numerów i katalogu, w chaotycznym nieporządku, najcenniejsze przedmioty. Zna się na wszystkiem i pisze o każdej sprawie z jednakową swobodą. Książki jego traktują o filozofii, estetyce, malarstwie, archeologii, wychowaniu, ekonomii, polityce. Badał starożytności egipskie i układał wiersze, szukał kolebki ludów i pisał dramaty i powieści. (…) Książka Ateny zjednała mu popularny tytuł „podolskiego Ateńczyka“ i świadczy o bardzo gruntownem znawstwie sztuki, równie jak Historya malarstwa we Włoszech. Przed dwoma laty studyował gorliwie hipnotyzm i usypiał swoich kozaczków — nudami… Jest doskonałym mówcą i potrafi mówić o wszystkiem bez przygotowania. W ważnych chwilach chodzi po kurytarzach sejmowych, gestykuluje i rozmawia z sobą. Jest mu jednak bardziej do twarzy z filozofią, aniżeli z polityką” [Nieśmiertelni. Fotografie literatów lwowskich, Lwów 1898, ortografia i interpunkcja oryginalne].
Gdy obserwuje się tak spektakularną karierę, wprost ciśnie się na usta inna łacińska maksyma: [i]Sic transit gloria mundi… Tak przemija chwała świata… Nie sposób się nie zadumać z melancholijnym westchnieniem: I gdzież się podziały te dawne honory i splendory, szacowny panie hrabio, gdzie są niegdysiejsze śniegi?… Coś podobnego spotkało bowiem nie tylko samą osobę pisarza, ale też całą praktycznie twórczość literacko-eseistyczną lwowskiego szaławiły. Czy była jedynie płodem ducha nudzącego się w swoich dobrach uczonego maniaka, czy kryła w sobie jednak istotne wartości, nie miejsce i nie czas tu dociekać. Skupmy się zatem na cudem odnalezionym poemacie.
Rozmiary dwutomowej edycji są ogromne, dzieło liczy bowiem około 20.000 wierszy. Autor Baśni nad baśniami porwał się na zadanie dość karkołomne, mianowicie postanowił stworzyć epopeję heroiczną osnutą na rodzimych mitach, legendach, podaniach, dziejącą się w czasach „bajecznych”, to jest przedhistorycznych, czasach Kraka i Popiela. „Od dłuższego już czasu – wyznawał autor w Przedmowie – zajmują moją uwagę baśnie i skazki ludów słowiańskich. Wyszły ze wspólnego skarbca indoeuropejskich mitów, mają jednak właściwą sobie fizjonomię na całej ogromnej przestrzeni od Adriatyku aż po wielkie jeziora bałtyckie, gdzie się słowiańskie baśnie pod biegunem najlepiej przechowały, podobnie jak sagi germańskie doszły do nas za pośrednictwem Islandii”. Stwierdzał jednak także z ubolewaniem: „Słowianie nigdy nie posiadali mitologii gotowej. Nie mówię już o tym, żeby kto był w Słowiańszczyźnie spisał coś podobnego do Puran indyjskich albo Eddy skandynawskiej, w których podania obrobione pragmatycznie przedstawiają konsekwentną całość wolną od wewnętrznych sprzeczności. Mity słowiańskie nie dojrzały także nigdy do tego stopnia jak owe prześliczne podania greckie, które prawią wprawdzie sprzeczne szczegóły o każdej boskiej postaci, ale postać każdą narysowały wyraziście i indywidualnie. W baśniach i podaniach słowiańskich pełno jest motywów lokalnych, pełno wariantów zupełnie jeszcze płynnych, (…) wszystko to nie tworzyło nigdy systematu i dziś dla nas będzie podobno niepodobieństwem wydobyć z toni podań zupełnie osobiste i wyraziste postacie, które by miały niezawodnie powszechnosłowiańskie znaczenie. Ale materiał do mitologii przechowany w baśniach i podaniach słowiańskich nadzwyczaj bogaty… I czym więcej się w tym materiale rozpatrywałem, tym wyraźniej zdawało mi się, że z niego mogła urosnąć poezja własna, pełna osobistego życia i epicznej treści i że ta poezja może już dojrzewała w chwili, kiedy zaprowadzenie chrześcijaństwa dalszy jej rozwój powstrzymało”.
Tę właśnie lukę starał się wypełnić Dzieduszycki swym poematem, czerpiąc przy tym obficie nie tylko z baśni polskich, czeskich i ruskich, ale także z germańskiej Pieśni o Nibelungach, sag nordyckich i legend arturiańskich. Zamysł ten był niezwykle ambitny i należy przy tym zauważyć, że nie można określić zapomnianego słowiańskiego barda jedynie jako zdolnego kompilatora, do powszechnie bowiem znanych motywów mitologii indoeuropejskiej podszedł w sposób twórczy, oryginalny, a nawet odkrywczy.
Doskonałym przykładem takiego „niekanonicznego” potraktowania rodzimych legend może być wizja zbrodniczego „króla Północy”, demonicznego maga Popiela, przedstawionego w utworze jako ziemskie wcielenie Czarnoboga:
Wstępu tylko broni trwoga,
A wspaniale w komnatach jest u Czarnoboga.
Siedzi w sali sklepionej, dokoła pomroka
W głębie dalsze nie puszcza już ludzkiego oka,
Lampa jedna zwieszona z góry u wiązania
Oświeca środek izby, resztę mrok zasłania,
A złoto tylko czasem wśród nocy się świeci,
Lampa z kryształu zwieszona u pajęczych nici,
Światło okrągłej lampy na kobierzec pada,
A na kobiercu Popiel na tronie zasiada.
Wkoło na stołach wielkie księgi rozłożone,
Za księgami błękitną zwieszono oponę,
Na której złotem wszystkie gwiazdy haftowane,
Znaki zimy i śmierci, i pisma nieznane
Jakieś. Popiel, mąż silny, czarną brodę nosi,
A nad czołem wysoka korona się wznosi
Ze złota, brylantami suto osadzona,
Szata na nim tej barwy, co owa opona
W podobne szyta znaki, księga na kolanach
Rozłożona. Z postaci znać w Popielu pana,
Choć milczy, rozkazuje, a po pięknej twarzy
Znać, że o tajemnicach jakichś wielkich marzy
Pan Północy.
A tak wyglądają przygotowania Popiela do zbrojnej wyprawy na ziemie Krakusa:
Z dali surmy głos usłyszy:
Tak w zimie zawierucha wichrem głośno dyszy.
To Popiel trąbi, stanął u szczytu wieżycy,
A za nim żółte trupy, martwi wojownicy
Królewscy, mocą czaru wielkiego zaklęci.
Gdy surma gra Popiela, moc złego się święci Na ziemi.
Już Żmij zionął z paszczy wielką chmurę,
Co jak śmierć czarna leci z zamku w dal i w górę,
Ku południowi, za nią leci Żmij ukryty,
Z trzęsawisk głowę wznosi naród jadowity
Gadzin, czekając czy nie usłyszy rozkazu,
Gotów świat cały żądłem swym zatruć od razu.
Lecz tego Popiel nie chce. Zatrąbił raz wtóry.
Wicher zimny zaświstał przez lasy i góry,
Szron niesie biały, drobny, ostry, niezliczony
Z zimnej, czarnej Północy w południowe strony.
Tym oczy wyżre ludziom, tym twarz im popali,
Usta zamrozi, siekąc ich gorzej od stali.
Mary i biesy straszne, rogate poczwary
Zaległy pośród szronu północny mrok szary,
Upiory z grobów, strzygi, co pragnieniem płoną,
Gotowe ludom ziemi siąść łaknąc na łono
I krew ich wszystką wyssać, czekają rozkazu,
Aby świat cały trupem uczynić od razu.
Lecz tego Popiel nie chce. Zatrąbił raz trzeci.
Wojsko ohydne jakieś wrzeszcząc przez mgłę leci
Pod zamek, wojsko konne małych żółtych ludzi,
Sprośnymi okrzykami Północ głuchą budzi,
Oczy ich małe tak się jarzą jakby świece,
Czapki z futra ogromne, kwadratowe lice,
Kożuchy na nich wełną na wierzch wywrócone,
Pod nimi konie małe, a jak wilki wrone,
Roją się tak jak mrówki, czekają rozkazu,
Gotowi świat szeroki stratować od razu.
I Popiel tego pragnie; sam konia dosiada,
Sam wrzaśnie głośno, pędzi, a za nim gromada
Dzika, nieprzeliczona w głąb puszczy się wdziera.
Żmij wraca na swe łoże, a wicher umiera
Szepcząc i wojsko dziczy tylko gna w południe,
Pod kopytami koni ziemia czarna dudni,
Wnet łuna krwawa Słowian kraj na popiół spali
I trupem ludzkim każdą cichą wieś zawali…
Skoro więc powstał utwór tak ciekawy i niebanalny, jakie były przyczyny jego literackiego niepowodzenia? Dlaczego nie doceniły go lwowskie salony literackie ani nie stał się popularny w szerszych kręgach czytelniczych? Czemu skończyło się tylko na jedynym wydaniu (Lwów 1889), potem zaś utwór został zapomniany? Znamienne, że wszystkie dostępne mi noty encyklopedyczne dotyczące autora i jego twórczości, z których czerpałem informacje biograficzne, zgodnie pomijają ten tytuł, jak gdyby nigdy nie istniał. Jedną z przyczyn był niewątpliwie fakt, że sam autor nieszczególnie zabiegał o uznanie krytyki i poklask tłumów. Dygnitarz, mąż stanu, słynny wykładowca i dziedzic ogromnej fortuny traktował własną działalność literacką jako rodzaj hobby. Nigdy nie stała się istotną podstawą jego życia i sam podchodził do niej nonszalancko, z dezynwolturą. Powody niemal zupełnego zignorowania owego artystycznego eksperymentu wydają się jednak głębsze.
Utwór ewidentnie nie trafił na sprzyjający grunt, ponieważ ówczesna literacka publiczność nie była jeszcze gotowa na tak nowatorskie, niekonwencjonalne ujęcie rodzimych mitów i legend. Przez wiele lat niewoli wszczepiano Polakom przekonanie o ich duchowym ubóstwie i wtórności, a nasza słowiańska, przedchrześcijańska kultura była świadomie, celowo marginalizowana, infantylizowana, traktowana jak wstydliwy epizod z dzieciństwa, o którym najlepiej jak najszybciej zapomnieć. „Upupione” (by posłużyć się dobrze tu pasującym gombrowiczowskim określeniem) podania o Lechu, Kraku, Wandzie i Popielu sprowadzono do rzędu poczciwych bajeczek i zepchnięto do dziecinnego pokoju. Dlaczego tak się stało? Niezwykle trafnej odpowiedzi udzieliła wybitna uczona Maria Janion: „Poniesiona wskutek brutalnej nieraz chrystianizacji klęska Słowian – stwierdza w Niesamowitej Słowiańszczyźnie – zwłaszcza zachodnich Słowian, przyłączenie ich do cywilizacji łacińskiej, przejawiły się między innymi w utracie własnej mitologii, tego ważnego spoiwa lokalnej wyobraźni”.
Sytuacja taka miała swoje dalsze, złowróżbne dla naszych kulturowych korzeni konsekwencje: „Warto… wspomnieć o znamiennym rysie chrystianizacji Polski – o stosunku łacińskich misjonarzy do pogańskiej mitologii i religii Słowian. Zostały one w taki sposób zlekceważone i bezwzględnie zniszczone, że wśród badaczy powstało nawet przekonanie – poparte brakiem źródeł – iż w ogóle prawie nie istniały. (…) Stąd wymazana dawność, stąd biała karta, stąd puste pola, stąd wyrażane nawet całkiem niedawno przekonanie, że nic nie przemawia za tym, aby u Słowian istniały opowieści o bogach, o ich życiu, działalności, stosunkach pokrewieństwa. Lud słowiański byłby zatem, jak pisze historyk religii słowiańskiej „dziwacznym ewenementem wśród kultur świata” [Aleksander Gieysztor]. Można w tym widzieć również miarę (niezasłużonej, ale rzeczywistej) pogardy dla rzekomo wszechstronnie „prymitywnej” Słowiańszczyzny”.
Tak właśnie, niestety. Stosunkiem do własnego przedchrześcijańskiego dziedzictwa rządziły u nas przez wiele pokoleń pogarda, ignorancja i kompleks rzekomej „niższości” kulturowej Słowian wobec Zachodu. Drastycznie ujął ten problem wielki propagator kultury słowiańskiej, Zorian Dołęga Chodakowski: „Kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sami sobie cudzymi”. Jak mogliśmy zauważyć, przeczuwał tę słabość naszej kultury sam Wojciech Dzieduszycki, napomykając o tym w Przedmowie do poematu. Wyjaśnia to zresztą także niezwykle trudną, oporną i późną recepcję arcydzieł Juliusza Słowackiego: Balladyny, Lilli Wenedy i Króla Ducha, które zostały właściwie docenione dopiero w epoce Młodej Polski, wcześniej zaś były wyśmiewane i lekceważone. Twórca Baśni nad baśniami wyraźnie zresztą podążył śladami wieszcza, starając się stworzyć własną autorską wersję mitologii narodowej, nie wzniósł się jednak na takie wyżyny talentu, chociaż epicki rozmach dzieła i bogactwo baśniowego świata dosłownie zapierają dech w piersiach.
Biorąc pod uwagę dzisiejszą niezmierną popularność gatunku fantasy, należy utwór Wojciecha Dzieduszyckiego uznać za prekursorski i przywrócić mu należne miejsce w narodowym panteonie literackim. Dla współczesnego czytelnika może być pewną przeszkodą klasyczna, wierszowana forma eposu, jednak powinno go zaciekawić nieszablonowe, nawet pionierskie podejście autora do rodzimej mitologii. Na pewno przydałoby się staranne edytorsko wznowienie, tym bardziej, że wartka i urozmaicona fabuła aż prosi się o piękne ilustracje, takie, jak potrafił niegdyś tworzyć Jan Marcin Szancer albo jakie umieją do dziś wyczarować do swoich baśni Rosjanie. Winniśmy w tym wypadku brać także przykład z Anglosasów, którzy kolejne wersje opowieści o królu Arturze i jego rycerzach przyjmują z entuzjazmem i potrafią je rozpropagować na cały świat. Zanim jednak pomyślimy o szerokim świecie, nauczmy się najpierw szanować własne kulturowe dziedzictwo, zamiast chować je wstydliwie pod korzec, jak to czyniliśmy dotychczas.
"Kiedy łucznik strzela nie dla wygranej, panuje nad wszystkimi swoimi władzami. Kiedy strzela, by wygrać mosiężną klamrę, staje się nerwowy. Kiedy strzela, by zdobyć nagrodę wykonaną ze złota, staje się ślepy, widzi cel podwójnie, a umysł go zawodzi. Umiejętności jego się nie zmieniły: to nagroda go rozdwaja. Zależy mu na niej! Więcej myśli o niej niż o strzelaniu, a potrzeba zwycięstwa wysysa jego moc."
Wprowadzenie do baśni.
*
Baba Jaga i chata za wsią
Jeszcze za króla Kraka, gdzieś poza wsią stała,
Pod borem, nad strumieniem, wdowy chata biała,
Mchem strzecha obrastała, śliwy w sadzie rosły,
Wiśnie i stare grusze; stanął świerk wyniosły
Tuż koło samej chaty; pod oknami duży
Słonecznik głową kręci; pies przy wrotach stróży.
Wdowie na imię Jaga; bardzo stara była
I bardzo była brzydka; skóra się marszczyła
Na niej jak liść kapusty; zgasły małe oczy,
A jeszcze iskrą złości wkoło nimi toczy.
W ustach baby ząb czarny sterczał, ząb jedyny,
A lękały się Jagi okoliczne gminy,
Bo wszyscy to wiedzieli, że baba zna czary,
Że pogodę zawoła, zawoła deszcz szary..
Tak rozpoczyna się poemat Dzieduszyckiego. Już w pierwszym wersie otrzymujemy bajeczną lokalizację czasową: „Jeszcze za króla Kraka…”, co sytuuje ją w świecie rodzimych mitów i legend.
(Nawiasem mówiąc, poeta konsekwentnie używa w utworze czeskiej wersji imienia: Krok, ponieważ jednak forma rozwinięta brzmi u niego: Krakus, skrócona nie tłumaczy się w żaden logiczny sposób, gdyż w postaci rozwiniętej winna brzmieć: Krokus, co naraziłoby postać na niepotrzebną śmieszność. Zabieg ten wydaje się zbędnym popisem autorskiej elokwencji. Po długim wahaniu i namyśle zdecydowałem się przywrócić w swoim opracowaniu swojskiego Kraka, z pewnością znacznie bliższego polskim czytelnikom).
Autor wprowadza także od razu niezwykle popularną postać ze słowiańskich baśni, złowieszczą czarownicę, Babę Jagę. Niektórzy badacze folkloru uważają, że pierwotnie była leśną boginią, być może będącą także uosobieniem grozy nocy, zdegradowaną następnie do roli odrażającej wiedźmy pod wpływem chrześcijaństwa.
W utworze wyobrażenie o niej nie odbiega od klasycznie baśniowych motywów: nie mieszka wprawdzie w domku z piernika ani na kurzej stopce, jednakże jest społeczną autsajderką, egzystującą poza wiejską społecznością, wzbudzającą w sąsiadach lękliwy respekt ze względu na magiczne zdolności.W utworze nie jest wszakże sfrustrowaną, na poły obłąkaną samotnicą, jak zwykle bywa przedstawiana. Nie dybie także na cudze dzieci, albowiem jest wdową wychowującą własne. Choć, jak widzimy, nie grzeszyła urodą, urodziła dwie piękne córki, Sapuchę i Welindę, które zamierza wyszkolić na wiedźmy. W dołączonych do poematu Dopiskach poeta podaje, że „Sapucha jest to u ludu białoruskiego demon niewieści a rozpustny”, natomiast „o Welindzie prawią bajeczne podania czeskie jako o złej i zdradzieckiej księżnej, która Pragę w ręce Niemców wydała”. Rewelacja, nieprawdaż? Jak się okazuje, Czesi mieli też swoją Wandę, co w przeciwieństwie do naszej, „chciała Niemca”.
Byłaby zatem mroczniejszą wersją wojowniczej królewny i jak zobaczymy, autor wykorzystał twórczo ten motyw w dalszych częściach eposu. W każdym razie sam dobór imion wskazuje, że charakter obu siostrzyczek będzie mocno niesympatyczny i przyjdzie im w baśni odegrać wraz z matką role czołowych czarnych charakterów.O ojcu nie dowiadujemy się niczego, co jest zresztą typowe dla tego rodzaju opowieści, zwłaszcza dotyczących skrzywdzonych sierot. Jedynym zadaniem takiej konwencjonalnej postaci rodziciela jest spłodzić dzieci i dość szybko umrzeć, gdyż prawdziwy bohater lub bohaterka baśni musi być co najmniej półsierotą, aby z nędznego stanu wydobyć się na społeczne wyżyny, najlepiej na tron królewski.Z pierwszego bowiem małżeństwa pozostało pod opieką Baby Jagi także dwoje pasierbów: zawadiacki Czuryło („Pod tym imieniem występuje w podaniach kijowskich mąż hulaszczy, podobny do starogreckiego Dionizosa”, jak wyjaśnia sam autor w Dopiskach) i skromna, pracowita Żywa („Zdaniem wielu mitologów, Żywa… [a właściwie Żywia – WJ] była boginią lata u Słowian”, informuje poeta).
Jak się domyślamy, los owych sierot nie jest godzien pozazdroszczenia. Pomiatani przez macochę i przyrodnie siostry, spełniają rolę służących, gonieni do najgorszych robót. Zniechęcony ową sytuacją Czuryło buntuje się i wyrusza w świat w poszukiwaniu lepszego losu. Udaje mu się w końcu dotrzeć do Krakowa, gdzie znajduje służbę na dworze Kraka/Krakusa, początkowo w charakterze ogrodnika. Jego nieszczęsna siostra, Żywa zostaje jednak sama w domu rodzinnym, wydana na pastwę złej macochy i jej rozpieszczonych córek.
Żywa i Złota Jabłoń
Od tej chwili baśń zaczyna zaczyna eksploatować inny uniwersalny motyw. Żywa, podobnie jak Kopciuszek, cierpi prześladowania ze strony niegodziwych przyszywanych krewnych. Przyrodnie siostry bezustannie jej dokuczają z powodu ucieczki brata, Baba Jaga dręczy, zadając pracę ponad siły, jaką jest uprzędzenie dużej partii wełny w jedną noc. W razie niewykonania roboty grozi sierocie biciem i głodzeniem.
Zrozpaczona dziewczyna zwraca się w modłach do zmarłej matki i w końcu otrzymuje pomoc z zaświatów. Rodzicielka objawia się jej pod postacią… nie, nie wróżki w karecie z dyni, lecz krowy karmicielki, egzystującej pośmiertnie w słowiańskim Raju (a właściwie: Wyraju). Autor wyzyskał w tym przypadku klasyczny motyw mitologii aryjskiej, starowedyjski symbol kosmicznego macierzyństwa. Według owego pradawnego mitu pramatką kosmosu jest właśnie krowa, jej cielętami są Słońce (Czuryło?) i Księżyc (Żywa?), mlekiem zaś światło ciał niebieskich.
Pramatka krowa dopomaga córce magicznie uprząść całą górę wełny, dzięki czemu jej latorośl unika chłosty i niedożywienia. Owa manifestacja nadludzkich mocy u pasierbicy mocno niepokoi macochę, stara się zatem dociec jej źródła. Jak to w baśniach bywa, sytuacja powtarza się trzykrotnie. Dwa razy Baba Jaga posyła kolejno swe córki, by podpatrzyły nocą, jakim sposobem dziewczynie udaje się tak szybko wykonać pracę. Nie przynosi to żadnego pożytku, bo Żywa usypia przyrodnie siostry podsuniętą przez matkę czarowną kołysanką. Zła wiedźma postanawia w końcu osobiście nadzorować pasierbicę i wprawdzie również zostaje pozornie uśpiona, jak się jednak okazuje, dysponuje trzecim okiem, co nigdy nie zasypia… Konsekwencje tej sytuacji są niesamowite, rodem z niezłego horroru:.
Wtem ktoś głośno wrzaśnie,
Wśród maku, popod grochem, co tam kwitnie w górze,
Nad makiem. Tak to w głodnych wilków nocnym chórze
Zimą, wśród zawieruchy najgłośniej zawyje
Wilkołak, człowiek, który w wilczej skórze żyje
I ludzkie dzieci jada. Coś z maku skoczyło.
Zło mocne Jagę babę w wilka zamieniło.
Wilczyca dużą krowę za kark paszczą dławi,
Jak błyskawicą okiem strzela, zęby krwawi,
Kości kruszy. Na ziemię padła rycząc krowa
I zginęła. A Żywa ze strachu gotowa
Umrzeć i żalu; serce jej się dziko tłoczy,
Mrok jakiś dziwny, krwawy pada jej na oczy.
Zachwiała się dziewczyna, jak chusta pobladła,
Jęknęła przeraźliwie, bez pamięci padła..
www.digart.pl
Boska krowa ginie tragicznie, przynajmniej na ziemskiej płaszczyźnie, a Żywa zostaje znów bez opieki i obrony, wszystko zatem wydaje się stracone. Rozwścieczona Baba Jaga postanawia pasierbicę zamorzyć głodem, obawia się bowiem jej czarodziejskich zdolności i przyzywanych przez nią jasnych potęg. Biedna dziewczyna myśli, że już po niej, lecz zmarła rodzicielka przychodzi ponownie z pomocą, zsyłając córce z Wyraju cudowną Złotą Jabłoń i towarzyszące jej zawsze nieskalane źródło Wody Żywej..
W tej chwili gałąź jedna drzewa tak się skłania,
Że Żywa mogła narwać jabłek do śniadania.
I królowie śniadania takiego nie mają;
Smak niezrównany jabłek, które dojrzewają
Na drzewach rajskich szczęściem duszę rozpromienia.
Zjadłszy jabłka uczuła Żywa moc pragnienia.
Spojrzy w dół i widzi, że dzban u stóp leży
I to był dar cudowny umarłej macierzy.
Dzban cały złoty płonął w słonecznym promieniu,
Tym dzbanem wody Żywa nabrała w strumieniu,
Do ust zaniosła, smakiem cudnym się zadziwi,
Woda jak wino, taka w Raju ludzi żywi.
Gdy się wody napiła z cudnego strumienia
Smutek jej minął, twarz się dziewczynie przemienia,
Oczy się świecą jasno, uśmiech krasi usta,
W sercu uciecha staje i wesołość pusta..
Nie muszę chyba tłumaczyć pilnym czytelnikom baśni, że zarówno rajska jabłoń jak i strumień mają nadprzyrodzone właściwości, owoce i woda są bowiem nie tylko smakowite, ale też niezwykle odżywcze i niewyczerpane. Można nimi bez końca karmić i poić nie tylko pojedyncze osoby, ale też wielkie rzesze ludu. Dzięki temu Żywa nie musi się już martwić o jadło ani napitek, ani o złe humory macochy.
Baba Jaga, widząc niepowodzenie swoich zabiegów, wpada oczywiście we wściekłość i udaje się wraz z córkami do lasu w poszukiwaniu trujących grzybów, co jest znanym wiedźmowym sposobem odreagowania wielkiego stresu.
Pod nieobecność macochy i jej nieodrodnych córeczek, odwiedza siostrę Czuryło, który tymczasem awansował na dworze Kraka, stając się królewskim przybocznym. Chce się przede wszystkim pochwalić własnymi osiągnięciami, staje jednak osłupiały, widząc siostrę pod czarodziejskim drzewem, a jego olśnienie i zdumienie sięga zenitu, gdy Żywa zaczyna śpiewać czarodziejską pieśń, jakiej nauczyła ją matka....
Staje pod drzewem, brata rękę ściska, śpiewa;
Śpiewa, a świat dokoła strój cudny przywdziewa.
Pieśń wszystko budzi, wszystko wkoło przemienione
I wszystko jest piękniejsze, w jaką spojrzeć stronę;
Pozłota wspomnień dziwnie wszystko przyobleka,
Myślisz, że świat czaruje pieśń tęskna człowieka.
Czuryło słucha, patrzy. Każdy promień słońca
Drga przy pieśni świątecznie, od końca do końca,
Nieba krągłego białe się złocą obłoki,
Pieśni słuchając młodość wspomniał świerk wysoki
Tam koło chaty. (…) I chociaż Czuryło
Dużo widział w Krakowie, to co się jawiło
Teraz jego źrenicy przewyższało miarę
Wszystkich sadów królewskich, przewyższało wiarę
Oko królewskie tego nigdy nie widziało,
Co dokoła szarego dziewczęcia jaśniało..
Zachwycony brat obiecuje opowiedzieć o tych cudach władcy, napomykając przy okazji, że Krak/Krakus wciąż nie znalazł dla siebie odpowiedniej małżonki. Pozostawia siostrę pod drzewem i pospiesznie wraca do Krakowa.
Królewskie swaty
Teraz przetworzony motyw z Kopciuszka ustępuje poetyce przypominającej jako żywo Balladynę Słowackiego. Niedługo po opisanych wydarzeniach pojawia się w chacie królewski posłaniec, który oznajmia zdumionej Babie Jadze, że władca dowiedział się o cudach dziejących się w jej zagrodzie i postanowił pojąć za żonę prostą chłopiankę, pragnie bowiem szczerości i naturalności zamiast nieskromnej kokieterii i próżności ###ących królewny. Ledwie znika posłaniec, rozpoczyna się bezwzględna walka o byt.
Jaga domyśla się naturalnie, że frant Czuryło musiał opowiedzieć królowi o czarodziejskiej jabłoni i źródle, zwabia więc podstępnie Żywę i zamyka w chlewiku, sama zaś przygotowuje się na przybycie monarchy, mając nadzieję, że wyswata mu jedną ze swych córek.
Na wieść o niezwykłym kaprysie króla zbiega się pod chatę wdowy cały okoliczny lud. Wkrótce przybywa też władca w otoczeniu rycerzy i dworzan. Scharakteryzowany został przez autora jako dzielny wojownik w jasnej, słonecznej zbroi:.
Ale gdzie król? Wyjeżdża spośrodka rycerzy
Jeździec młody i dzielny w żelaznej odzieży,
Na barkach skrzydła złote, na głowie korona.
Wieś cała poprzed chatą Jagi zgromadzona
Na jego widok kornie do ziemi się skłania…
.
Być może Krak sprawia wrażenie prostodusznego, ale z pewnością nie jest głupi, zostawił bowiem w Krakowie Czuryłę pod strażą. Na wypadek, gdyby opowieść o cudownym drzewie i źródle okazała się wierutnym łgarstwem, kat zetnie głowę chłopaka. Jeśli historia się potwierdzi, ma szansę zostać wojewodą.
Wdowa stręczy swe urodziwe córy królowi, ciesząc się w głębi czarnego serca, że jeśli nawet sprawa się nie powiedzie i król żadnej nie zechce, przynajmniej stracą znienawidzonego pasierba. Pojawia się jednak niespodziewana przeszkoda. Król żąda, aby wybranka podała mu złote jabłko i zaczerpnęła żywej wody. Złe siostry próbują to uczynić, lecz okazuje się to niewykonalne, magiczne moce chronią bowiem dobrze drzewo i źródło. Próżne dziewczyny spotyka sromotna porażka.
Król czuje się oszukany i sięga po miecz, miotany Perunowym gniewem. W tej samej jednak chwili ulubione domowe zwierzątka Żywy, kogut i pies, zwracają uwagę władcy na podejrzane odgłosy dochodzące z chlewika. Żywa zostaje uwolniona i bez trudu ofiarowuje władcy żądane dobra. Krakowi nie pozostaje nic innego jak spełnić obietnicę i pojąć czarujące dziewczę za żonę...
Przed lud prowadzi Żywę król i rycerz młody;
Widzi ją naród cały, widzą ją rycerze
I widzą panie dworskie; król za kibić bierze
Dziewczę bose w koszuli szarej i król woła:
„Radujże się narodzie, raduj się dokoła!
Oto ninie wybrana władczyni Krakowa!
Oto jest żona moja, a Polski królowa!”.
Odbywa się na wsi huczne wesele, potem Żywa wędruje z mężem i całym dworem do stolicy, a wraz z nią przenoszą się na Wawel czarodziejskie drzewo i źródło. Wkrótce rodzi także królowi córeczkę. Jeśli czytelnik spodziewa się w tym momencie baśniowego happy endu i obowiązkowej formuły „żyli długo i szczęśliwie”, może się srodze zawieść. Dopiero teraz bowiem zaczną się prawdziwe kłopoty.
Popiel czyli Mroczne Widmo
Rozżalona, zawiedziona w swych nadziejach Baba Jaga chroni się pod opiekę potężnego sojusznika, władcy mroźnej Północy, złowrogiego maga Popiela. Teraz więc nie od rzeczy będzie ukazać jego otoczenie i makabryczne przeszkody, jakie musiała pokonać wiedźma, by dotrzeć do swego pana.
Pośród szarej Północy stał zamek ponury,
Nad wieżycami były wiecznie mroczne chmury,
A czarne mury zamku z bagna wyrastały
Czarnego, koło bagna rude sosny stały.
Kędy okiem popatrzysz w świat z zamkowej wieży
Na kraju płaskim czarny bor sosnowy leży,
Bór sosnowy o śmierci tylko smętnie marzy
I ziemi całej wryty dziwny strach na twarzy.
W tym zamku Popiel mieszka, to czarodziej możny,
Mocą swego zaklęcia owładnął kraj mroźny
Północy, kraj ten wiecznie trzyma w swej niewoli,
Kraj wichrem jęczy, tak go berło twarde boli.
Przez bagno idzie droga, ułożono kłody
Sosnowe poprzez błota i uśpione wody.
Po kłodach Jaga baba z córkami swoimi
Ostrożnie stąpa, ciągle patrzy czy na ziemi
Nie ma zasadzki jakiejś? Pośród mostu szpary
Wielkie stały otworem, a przez nie szuwary
Wyrastały z bagniska, czasem oko wodne
Spopod dylów patrzyło. Trzęsawisko głodne
I pełne biesów, nieraz już wędrowca zjadło,
Więc dziś bardzo ostrożnie Jadze iść wypadło,
Sama kij osikowy w swojej dzierży dłoni
I córkom kije dała. Z trzęsawiska toni
Wychodzi czasem między mostu zgniłe kłody
Ręka kościana, chwyta za nogi, do wody
Ciągnie. Wtedy śmiech trupi jakiś się rozlega
Po bagnie tym przeklętym od brzega do brzega,
Lecz biesów się nie lęka straszna wiedźma Jaga,
Krzyknie jak puszczyk, kijem rękę trupią smaga
Osikowym, uwalnia tak i własną nogę
I od swych hożych córek precz odgania trwogę (…)
Po raz pierwszy stanęły u Popiela proga.
Ludzie Popiela także mianem Czarnoboga
Nazywają dla złości i dla wielkiej mocy,
Bo strachem wkoło wieje groźny pan Północy!.
Popiel przyjmuje Jagę i jej córki łaskawie. Mroczny mag od dawna zamyśla o najeździe na kraj swego jasnego antagonisty Kraka/Krakusa, knuje więc z czarownicą kolejną intrygę, sam zaś zwołuje wojska dzikich najemników i wyrusza na ich czele, by podbić i zniszczyć mlekiem i miodem płynącą krainę.
Piast czyli Nowa Nadzieja
„Wieść o srogim najeździe doszła do Krakowa”,
a zatem „z płaczem królowa męża swego pożegnała”
i odtąd „tęsknota po komnatach dużych zamku wieje”…
teatrnn.pl
Tymczasem odwiedza osamotnioną Żywę przyrodnia siostra, Sapucha, przynosząc fałszywą wieść o śmierci Baby Jagi. Królowa wielkodusznie przebacza zbolałej krewnej wszystkie dawne winy i żali się przy tym, że mąż zakazał jej wyruszyć wraz z nim na wojnę, ona zaś usycha w nostalgii. Pragnie towarzyszyć Krakowi, zobaczyć go chociaż z daleka, nierozpoznana… Sapucha oznajmia, że po zmarłej macierzy pozostała jej cudowna maść (naprawdę jest darem Popiela), za pomocą której można odmienić postać. Proponuje Żywie zamianę: upodobni się do niej i zastąpi królową na zamku, podczas gdy stroskana małżonka będzie mogła obserwować poczynania walczącego króla z lotu ptaka.
Stęskniona za mężem Żywa nie podejrzewa podstępu i łamie królewski rozkaz. Czar się dokonuje. Sapucha przybiera królewską postać i przejmuje władzę nad zamkiem oraz opiekę nad malutką Marzanną (jak powiada: „dziecko tak się maże, że chyba je Marzanną odtąd nazwać każę”).
Żywa natomiast, przemieniona w szarą gąskę (znowu znajomy motyw: „Gdybym ja miała skrzydełka jak gąska…”), zbyt późno rozumie, że została oszukana. Lękając się, iż ustrzeli ją królewski łucznik, ulatuje nad morze, błagając pana wód, Strzyboga, by jej dopomógł. Bóg odpowiada na jej prośbę, zsyłając zaczarowaną łódź bursztynową, która zawozi nieszczęsną wygnankę na wyspę, gdzie objawia się nieodłączna jabłoń ze źródłem, dostarczając wody i pożywienia. Po drodze jednak niewiasta, wciąż w ptasiej postaci….
A Żywa umęczona na tę łódź upadła
I zniosła jajko złote, ledwie na niej siadła.
Niedługo jajo leży, wnet skorupa pęka
I z niej wychodzi dziecka mała ludzka ręka,
Po chwili widzi Żywa dziecko, co na łodzi
Dziwnie się uśmiecha do ptaka, co je rodzi,
Od razu dziecko wstaje, na ławeczce siada
I wiosłem bursztynowym dziwną mocą włada.
Od razu dziecko mówi i słowiańską mową,
W te do rodzicy gęsi odezwie się słowo:
„Jam tobie na pociechę, matko moja, dany,
Przez tę łódź i przez falę będę ja chowany
Aż do chwili, którą mi przeznaczyły Jędze,
Które nie odstępują losów ludzkich przędzy,
Jest ich trzy, a w chatach na kurzej łapce siedzą,
Co było, pamiętają, a co będzie, wiedzą.(…)
Siadł już na zamku robak, który stoczy
Serce króla. Król grzesząc czarną śmierć powoła,
Śmierć owładnie grodami, śnieg zasypie sioła,
Co siadły po polach i pokuta nastanie.
Będzie w świecie Popiela martwe panowanie,
Jednak nie potrwa wiecznie. Wielka zimy siła,
A nie przeszkodzi, by się wiosna odnowiła.
Kiedy wyrosnę, matko, pójdę na naukę,
Wśród zamków czarta zbadam czarną czarta sztukę,
Z dłoni moc jemu wyrwę, odnajdę dwóch braci
Dotąd nienarodzonych i zło się zatraci. (…)
A ty pamiętaj, matko, byś przy mnie została,
Jeśli wrócisz na Wawel, rzecz przepadnie cała,
Z grzechem się złączysz, matko, nie odwrócisz złego,
Tak oto wróżą Jędze, co tej nici strzegą,
Na której świata losy tego namotane,
Zanim wyrosnę, zanim się mścicielem stanę,
Masz mnie piastować, matko. A kiedy wyrosnę
Pod cieniem twej jabłoni, wypiastuję wiosnę
Dla ludzi. I dlatego trzeba, by mnie zwano
Piastem. Więc, matko, dziecku nadasz Piasta miano”.
oraw.flog.pl
www.smakizpolski.com.pl
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
Królewskie polowanie na… żabę
Krakus po długich i ciężkich bojach, kosztem wielkich ofiar („moc narodu padła”) odpiera najazd Popiela, po czym, zamiast wykorzystać doraźne powodzenie militarne i ostatecznie zmiażdżyć agresora, z typowo polską lekkomyślnością rozpuszcza wojska i wraca do stolicy jako triumfator. Nietrudno się domyślić, że przyjdzie mu za to zapłacić w przyszłości ogromną cenę. Tymczasem upojonego sukcesem władcę wita w Krakowie rozradowany naród i zła wiedźma Sapucha pod postacią jego małżonki, podstępnie wygnanej Żywy. Król pragnie przede wszystkim zobaczyć cudowną jabłoń i źródło, na co czarownica odpowiada iście w stylu Balladyny:
„Sielskie, grube zabawy dla zwycięskiej głowy
Króla nie są przystojne. Chłopom je zostawmy!
Dla nich jabłonie, dla nich trawa, a my bawmy
Przy stole obłożonym przez złote naczynie!
Niech chłopi jabłka jedzą, królom siąść przy winie!
Dla ciał grubych niech gruba chłopska służy strawa,
A nam się godzi tylko królewska zabawa.
Stół zastawiony, siądziesz przy nim wśród purpury
I na głowy pospólstwa podłe spojrzysz z góry
I ja tak spojrzę. Dumna będę jak przystoi
Na panią groźną, której chłopski gmin się boi”.
Władca, zdumiony i zaskoczony metamorfozą, jaka zaszła pod jego nieobecność w charakterze umiłowanej żony, upiera się jednak przy swoim. Jego zdziwienie i rozczarowanie pogłębia się, gdy widzi, że czarodziejskie zjawiska, przynoszące dotychczas szczęście całej krainie, zniknęły w niewytłumaczalny sposób. Fakt ten wywołuje kryzys małżeński, albowiem dziwnie odmieniona połowica, oddająca się obecnie płochym dworskim zabawom i dogadzaniu swej kobiecej próżności, zaczyna w nim budzić wstręt zamiast miłości.
Rozżalony, sfrustrowany jako mężczyzna i władca, zwraca się o pomoc do bogów. Nieśmiertelni wysł###ą go, zsyłając we śnie radę. Dowiaduje się mianowicie, że powinien wykorzystać od dawna nieużywany, starożytny Łuk Lecha i wystrzelić w świat żelazną strzałę. Tam, gdzie padnie jej grot, znajdzie wsparcie i podpowiedź, jak rozwiązać nękające go zagadki. Krakus postępuje według sugestii. Wystrzelona o świcie strzała spada w głęboki las na skraju mokradeł. Król podąża jej tropem i znajduje siedzącą na grocie pocisku… małą żabkę. W pierwszym odruchu chce ją strząsnąć z czcigodnego artefaktu, lecz wtedy płaz odzywa się ludzkim głosem obiecując życzliwe wsparcie w kłopotach. Krakus, uznając, że zwierzątko zesłali bogowie, wraca z nim do Krakowa, a my wraz z nim wkraczamy w świat znanej ruskiej baśni o Królewnie Żabie.
Czarodziejska żabka najpierw zarzuca Krakusowi zbytnią uległość wobec żony i zaniedbanie spraw państwowych, potem składa propozycję kuchennego turnieju: niech wszystkie krakowskie panie, z królową na czele, upieką najlepiej jak potrafią ciasta, ta zaś, która zdoła wypiec największe i najsmaczniejsze powinna zająć miejsce u boku króla. Królowa musi publicznie udowodnić swą wartość, pokazać, że jest nie rozpuszczoną lafiryndą, lecz skrzętną gospodynią, będącą wzorem dla innych. Król po krótkim wahaniu przystaje na ów kulinarny eksperyment, widząc w nim okazję przytarcia nosa nazbyt dumnej i swawolnej małżonce.
Sapucha w pierwszej chwili traktuje słowa władcy jak niemądry żart, jednak widząc gniew w jego oczach, truchleje i nierada godzi się wziąć udział w zawodach, pewna zwycięstwa, wspartego matczynymi czarami (w końcu jest nieodrodną córą Baby Jagi) i tabunami kuchcików na jej usługi. Gdy nadchodzi wyznaczony dzień, krakowianki wystawiają na zamkowym dziedzińcu swoje wypieki. Wreszcie zostaje także zaprezentowane dzieło królowej, niewątpliwie przewyższające inne. Do chwili aż…
Wreszcie skrzypnęła brama, dziesięć kuchtów dźwiga
Ciasto królowej. Jedno spojrzenie rozstrzyga
Spór cały. Ciasto żółte, wonne, okazałe.
Ciasta miejskie jak grzyby wokół niego stały
Niepokaźne, a ono się dębem wydało,
Tak dumnie pośród gminu ciast jakby król stało!
Rosło ludziom nad głowy, a szczyt lukrowany
Na kształt szczytów tatrzańskich na naród poddany
Ciast pomniejszych spoglądał hardo. Dumna pani
Za ciastem weszła z dworem. W jedwabie ubrani
Paziowie niosą skraj jej aksamitnej szaty,
We włosach błyszczą u niej brylantowe kwiaty.
Młodzi dworzanie czapki niosą w swojej dłoni
Jedwabne. Jak łan żyta naród się ukłoni
Królowej; wszyscy czapki w górę podrzucili.
Pani po ludzie spojrzy, ledwo głowę schyli
Z lekka, z uśmiechem pychy pośród ludu stoi,
Czeka na męża swego, sądu się nie boi.
Skrzypnie brama przeciwna, król w pancerzu wchodzi
I rycerzy skrzydlatych orszak z sobą wodzi,
Mała korona złota mu błyszczy na głowie.
Naród kłania się nisko, król jemu odpowie
Ukłonem. Milczą wszyscy. Nareszcie królowa
Do męża się odezwie w takie oto słowa:
„Sprawujże swoje sądy! Zda się, że pieczywa
Nie będzie się wstydziła twoja żona, Żywa.
Widzisz, że chociaż zwykle żyję dla zabawy,
Przecież chlubę zdobędę i innymi sprawy,
Gdy zechcę. Jeśli wszystkie ciasta te rozważysz,
Przecież królowej zawsze królową być każesz,
Siądę na pierwszym miejscu wśród dworskiej biesiady
I w pierwszej parze z tobą podczas maskarady
Tańczyć będę. A jeśli ktoś się tylko waży
Zajrzeć mi w drogę, plunę jemu w środek twarzy,
Rozebrać każę, smagać każę i żelazem
Ściąć, żeby mnie umiano uczcić drugim razem,
Jak się należy”. Na to Krak głośno zawoła:
„Żywo, nie bądź przed czasem zanadto wesoła!
Jeszcze, wiem o tym pewnie, jedno pieką ciasto,
Jeszcze nie jesteś pierwszą w Krakowie niewiastą!
Poczekaj chwilę, żono, może się pokaże,
Że ciasto twe za małe, a zbyt wiele waży”.
Tak Krak zawołał głośno, a spoza rycerzy
Wyszedł chłopaczek mały w kuchennej odzieży,
Cały był w bieli, cały w fartuchu ubrany,
W ogromnej czapce białej, mąką obsypany;
Liść zielony kapusty na dziedziniec kładzie,
Ukłoni się królowi, królowej i radzie,
Potem zwróci się milcząc i do zamku wraca.
Na liściu tym spoczywa jakiejś muchy praca,
Ciasteczko małe, jakby ziarneczko fasoli,
Ciastko to w oczach tłumu urasta powoli,
Na drożdżach dziwnych rosnie, choć już upieczone.
Tłum usta rozwarł, patrzy cały w jedną stronę,
Królowa otworzyła swe usta szeroko,
Ze zdziwieniem wzrost ciasta śledzi każde oko,
Ciasto rośnie i przy tym przedziwnie wonieje.
Królowa już się gniewa, tłum się głośno śmieje;
Ciasto dumnej królowej już się grzybem staje,
A nowe ciasto przy nim olbrzyma udaje,
Rośnie, wciąż rośnie, wreszcie tak do góry bieży,
Że wzrosło ciasto butne ponad zamku wieże,
Z dumą z góry spogląda zza murów na miasto,
A tak dziwnie jest lekkie nad ciastami ciasto,
Że wietrzyk na dziedzińcu żartem je obraca.
Czarodziejki to chyba, a nie muchy praca!
Królowa ze złości zbladła, za włosy się chwyta
I na ustach się pieni i zębami zgrzyta,
A lud głośno się śmieje, kiedy gniew jej widzi,
Bo lud serdecznie swojej pani nienawidzi.
Krakus, czując poparcie ludu, upokarza publicznie nielubianą królową. Ujawnia, że mała żabka zwyciężyła władczynię i tańczy z zielonym płazem na ramieniu, budząc zdumienie i skryte śmiechy dworaków oraz bezsilną złość wiedźmy w koronie.
Gdy po skończonej zabawie opadają emocje, żabka krytykuje raz jeszcze Krakusa za poniewieranie godnością żony, a następnie sugeruje drugi etap kobiecych rozgrywek. Tym razem mają się zmierzyć w hafciarstwie. Która wyszyje piękniejszy kobierzec, godna jest być prawdziwą monarchinią. Następuje kolejna konfrontacja, z której oczywiście żabka wychodzi zwycięstwo. Jednak, jak to w baśniach bywa, do trzech razy sztuka, a zło nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Sapucha wybucha wściekłością, oskarżając rywalkę o wrogie czary i stwierdza, że prawdziwe królowe winny też konkurować pięknością. Nie ma wątpliwości, że tym razem nie może się z jej urodą równać nędzna bagienna ropucha i zastawiła odpowiednią pułapkę na leśną przybłędę.
W tym momencie okazuje się, że nawet zaklęte płazy mogą się poczuć urażone w niewieściej godności. Żabka wyjawia swą tajemnicę:
jej imię brzmi Kolęda i jest córką leśnej boginki, „pani moczarów”, Światłowidy. Gdy zechce, może zyskać ludzką postać, zrzucając żabią powłokę, wtedy jednak ktoś zaufany musi skrycie przechować zieloną skórkę i zwrócić ją natychmiast, kiedy tego zażąda. Zaintrygowany Krakus obiecuje solennie dotrzymać słowa i przystaje na ten szczególny układ.
Olśniony pięknością leśnej boginki, wiedziony niepohamowanym pragnieniem zdobycia cudnej panny Krakus, jak przystało na zaciekłego kobieciarza, zaczyna odtąd popełniać błąd za błędem. W nagłym porywie żądzy rzuca żabią skórkę w ogień, więżąc tym samym wróżkę w ludzkiej postaci. Zrozpaczona Kolęda ulega mu wprawdzie i zostaje jego drugą żoną, lecz odtąd przestaje się doń odzywać i milczy jak zaklęta. Sapucha natomiast, wciąż udająca Żywę, usuwa się do niewieścich komnat, wiedząc, że jej matka i siostra knują tymczasem kolejną złowrogą zemstę na wiarołomnego króla.
Chociaż wielożeństwo u pogańskich, także słowiańskich monarchów było normą (wspomnijmy choćby siedem żon Mieszka I), decyzja matrymonialna króla, spowodowana złamaniem słowa honoru, spotyka się ze złym przyjęciem. W państwie wszystko się rozprzęga i psuje: dworem zaczyna rządzić korupcja, rycerze miękną i niewieścieją, lud cierpi i obwinia władcę o wszystkie swoje nieszczęścia. Krakus, niezbyt dobrze radząc sobie ze skomplikowaną domową i ogólnonarodową sytuacją, ucieka z Krakowa w okoliczne lasy, przepędzając czas na łowach, nawet kiedy Kolęda zachodzi w ciążę.
Dzieje się to zimą i podczas kolejnej szalonej gonitwy monarcha gubi ślad w gęstej śnieżycy. Samotnie błądząc w borze trafia do chatki czarownicy, znanej nam już Welindy. Plastyczny opis chaty wieje prawdziwą grozą:
Było jasno, czerwono, płonął ogień w piecu
Wielki, wkoło po ścianach na skrzydlatym wiecu
Ptactwo siedziało czarne. A w dole na toku
Lepianym skrzydła, nogi i głowy w natłoku
Dziwnym pełzały, każdy kawał żył z osobna,
Różnym głosem wrzeszczały głowy, niepodobna
Głosy owe rozróżnić srodze pomieszane,
A kościotrup ludzki wsparł się o białą ścianę
W kącie chaty i śmiał się, jego chichotanie
Głośniejsze jak wrzask ptactwa. Drapią się po ścianie
Nietoperzów wieńce. Strach patrzeć na te dziwa!
Na piecu kocioł kipi. Dziewka urodziwa
W chłopskiej odzieży siadła na drewnianej ławie,
Szyja jej biała błyszczy w korali oprawie Bogatej.
To Welinda. Z matką do tej chaty
Przybyła i tu mieszka, mędrsza jak przed laty,
Już dorównywa matce, czarów moc poznała
Już dobrze. Dzisiaj Jaga z wichrem uleciała
Pohulać, a Welinda sama w chacie siadła.
www.malarze.com
Młoda i piękna wiedźma ugaszcza Krakusa grzanym piwem, wyznając, że zawsze go skrycie kochała. Piwo jest oczywiście czarodziejskie, pętające rozum i wolę mężczyzny. Swoją drogą, nie trzeba specjalnych czarów, by jakikolwiek facet uległ w podobnej sytuacji wdziękom nadobnej kusicielki. W każdym razie zamroczony mocnym trunkiem i chucią Krakus dość łatwo ulega jej urokom i daje posłuch jadowitym oszczerstwom rzucanym na Kolędę. Welinda wmawia królowi, że żabia wróżka rodzi na Wawelu potwora:
„Tam w zamku dziś tobie syn, Krakusie, zrodzon,
Strach powstaje z kołyski, a Polsce pan spłodzon,
Co z żaby jest. Tam w zamku dziecko teraz kwili
Miłości dla żon dwojga, syn przeklętej chwili
I grzechu syn. Twarz starą ma złego człowieka,
Lecz zamiast oczu węgle zawiera powieka
Płonące, szpony smocze z kołyski wykłada,
Ciało ma długie węża, po niemiecku gada
Od razu wyuczone”…
Pomijając ewidentną antygermańską fobię poety, który wzorem ludowych bajań uważa, że wszystko, co złe musi być „niemieckie” czyli z pewnością demoniczne, (przypomina się zaraz mickiewiczowski diabeł: „Istny Niemiec, sztuczka kusa…”), trzeba też zwrócić uwagę czytelnika, iż właśnie w tym momencie pojawia się smoczy motyw, nieodłącznie związany z dziejami rodu Krakowego, który powróci jeszcze w pełnej krasie w dalszych partiach utworu.
Oszukany, otumaniony Krakus daje wiedźmie pierścień i nakazuje jej udać się w charakterze posłańca na zamek z rozkazem wygnania niefortunnej małżonki razem z jaszczurczym płodem występnej miłości. Uradowana wiedźma siada na łopatę i ulatuje w stronę Krakowa, podczas gdy spojonego władcę morzy sen. Ech, ci mężowie na stanowiskach…
Tymczasem okazuje się, że Kolęda powiła cudowne dziecię, złotowłose pacholę, jaśniejące niezwykłymi mocami. Nie wystarczają one jednak na razie, by przeciwstawić się czarnej magii. Uzbrojona w królewski pierścień Welinda angażuje do wykonania nieludzkiego rozkazu przyrodniego brata. Wojewoda Czuryło zresztą bez trudu daje się wciągnąć w mroczną intrygę, gdyż zaniepokoiło go pojawienie się męskiego potomka, mogącego realnie zagrozić w prawach do tronu jego siostrzenicy Marzannie. Nie trzeba czytać całego cyklu Gry o tron, by wiedzieć, że w walce o władzę nawet najlepsi zatracają w końcu ludzkie cechy i gotowi są do najgorszych czynów.
Kolęda z dzieckiem na ręku zostaje wypędzona z zamku w śnieżną zawieję, a trzy wiedźmy (Sapucha, Welinda, Jaga) triumfują. Przybierając postać strzyg urządzają zaimprowizowany sabat:
„Hejże na pohulankę!” Sapucha zawoła.„Lećmy!”
Trzykroć klasnęła, wyjąc, w swoje dłonie
I wraz z siostrą Welindą w zawierusze tonie.
Obie postać przybrały straszną: długie szpony
Z rąk im wyrosły, z tyłu zwiesiły ogony
Smocze, przestrachem zieją. Welinda dosiada
Konia swojego, siostra Sapucha rozkłada
Skrzydła nietoperza. Ich głosem przywołana
Jaga na wichrze jedzie, a z rozkazu pana
Czarnych mocy, Popiela, od mrowia się roi
Dokoła: tutaj wielka, biała mara stoi
Wśród śniegu jak słup śnieżny, a tam dalej szczeka
Sfora psów czarnych, to znów kościotrup człowieka
Ogniem zieje z kościanej i skrzypiącej szczęki…
Zamierzają rozszarpać żywcem i pożreć białą wróżkę wraz z potomkiem, lecz znów w sukurs przychodzą bogowie. Potężne moce osłaniają zbolałą matkę i unoszą oboje na niedostępnej chmurze. Jędze są zawiedzione, lecz Jaga pociesza córki, że udało im się pozbyć niebezpiecznej rywalki i zachować pozycję Sapuchy na dworze w roli mniemanej Żywy, a tym samym przyspieszyć rychłe zwycięstwo Popiela…
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … yckiego-2/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
Krakus po ciemnej stronie mocy
Targany wyrzutami sumienia król opuszcza jak niepyszny chatę wiedźmy Welindy i wraca do Krakowa. Tam dowiaduje się, jak tragiczny skutek miały wydane minionej nocy rozkazy: Kolęda wygnana wraz z synkiem na mróz i zawieję, zaginęła bez wieści. Ginie sługa, który donosi o tym Krakusowi i odtąd będą ginąć wszyscy, którzy ośmielą się rzucić prawdę w oczy okrutnikowi. Władca zaczyna szaleć i jego władanie przypomina jako żywo schyłek panowania Bolesława Szczodrego/Śmiałego:
Z rozpaczy Krakus pije, szaleje i hula,
Głośno powiada, że żyć cnotliwie nie warto
I że sumienie jemu z wnętrzności wydarto
Mocą nieszczęść, na które nie zasłużył sobie.
Na świecie sobie przykrzy, tak jak upiór w grobie
I jakby upiór śmiechem przeraża narody.
Noce w dnie zamieniając posiwiał król mlody,
Puchar jedyną radą, przyjacielem trunek,
A gdy skarbów nie starczy, pomocą rabunek.
Między śmieszków i błaznów złoto garścią ciska,
A skoro złota jemu nie stanie, uciska
Naród cały…
Nawet bowiem baśniowy król musi skądś brać fundusze, toteż nie waha się sięgnąć po terror i rabunek. Bezmyślnie przy tym trwoni skarby zdobyte nieprawymi środkami lub tezauryzuje je w ziemi, jak sam powiada, „dla trupów zabawy”. Mamy więc nie tylko do czynienia z twardymi rządami, ale po prostu z obłędem, który zawsze najtrudniej dostrzec u rządzących. Jednym z przejawów owego szaleństwa jest także budowa za życia ogromnego kurhanu. Powstanie sławetnego Kopca Krakusa ukazane zostało w sposób niekonwencjonalny, acz ciekawy i pomysłowy:
Potem sobie grób kazał wykopać wspaniały
Tam, gdzie mnogie narodu wpierw mogiły stały,
Miał stanąć jeden kopiec pod chmury wysoki,
A pod kopcem grób czarny jak piekło głęboki.
Zwołano ludzi tysiąc i kopać kazano,
Kości umarłych w stosy białe pozrzucano
Dokoła i mogiła coraz wyżej rosła,
Wreszcie z ziemi stanęła wieżyca wyniosła
Przez ludzi usypana, a kości dokoła
Leżały niegrzebane. Nocą czaszka woła
Każda o pomstę, jęczą złamane piszczele
I skargę słychać w szarym po trupach popiele.
Za zbrodnie i szaleństwa monarchy płaci jak zwykle lud, który w końcu zaczyna się buntować. Pod krakowskie wały przychodzą głodne rzesze, znękane dodatkowo suszą, wywołaną oczywiście przez Popiela. Widok takiego mrowia nieszczęśników budzi w Krakusie resztki sumienia, co dowodzi, że nie stał się jeszcze kopią swego czarnego adwersarza. Obiecuje ludowi, że znajdzie sposób na poprawę jego bytu, po czym udaje się do małżonki z żądaniem, by zaśpiewała czarodziejską pieśń, która niegdyś uszczęśliwiała naród. Sapucha, wciąż udająca Żywę, początkowo sprzeciwia się woli króla, zdając sobie sprawę, że nie zdoła spełnić życzenia, w końcu jednak ulega z mężowskim mieczem nad głową. Z ust złej wiedźmy dobywa się straszliwe wycie, które ma oczywiście przerażające skutki:
Pani usta rozwarła, pierwszy głos wydała,
Nie śpiew to był, to wrzask był, a rzesza tam cała
Wstrętem przejęta padła twarzą w przód na ziemię.
Krakus zadrżał. Tam u stóp pani zbrzydłe plemię
Gadów zasyczało. Woń siarki kraj zaległa,
Na niebo ciemność ruda, złowroga wybiegła,
Podobna do pożaru. Krwawe słońce jękło
Zachodząc, był to taki jęk, jak gdyby pękło
Niebu serce odwieczne. Wichrem zaszumiało,
A Krakus poznał, że się potępienie stało!
Teraz królowa ręką po strunach uderzy
I głos powstał wojenny, jakby szczęk puklerzy
I mieczów pomieszany z jękami konania.
Krakus się chwieje, ręką oczy swe zasłania
Prawą, lewą wsparł się o czarny mur zamkowy,
Bo głos gęśli podobny jest do trupiej mowy,
Takiego głosu człowiek nie usłyszał żywy
Pierwej. A noc ciemniejsza głodne deszczu niwy
Pokrywa. Idzie naprzód noc. Strach padł na ludzi,
Uchodzą spopod zamku, przestrach siłę budzi
Na nowo w trupach owych, ludzie uciekają,
A pomiędzy narodem głodnym strzygi stają
Z chichotem. Pośród zamku blade wojewody
W kątach skuleni z trwogi, a piekielne płody
Dzikie i obrzydliwe dokoła królowej
Się roją (…) A Sapucha w mocy
Swojej czarnej raz jeszcze całym głosem wrzasła
Na niebie błyskawica błysnęła i zgasła,
Noc ciemna po niej jeszcze ciemniejsza się stała,
Raz jeszcze świat zapłakał.
Król rozwścieczony niepowodzeniem każe zawlec czarownicę do lochu i zabija jej przyrodniego brata, Czuryłę za to, że naraił mu taką małżonkę. Zaleca też, by ciało wojewody pozostało niepogrzebane w ogrodzie zamkowym na pastwę dzikiego ptactwa i na większe pohańbienie duszy ofiary, której brak stosownych ceremonii uniemożliwi, choć zginął niewinnie, wejście do Wyraju. „Tak – zawołał [Krak] – plemię przepadnie twoje!” Łamie zatem nie tylko ludzkie prawa, ale i boskie, za co będzie musiał w przyszłości odpokutować. „Ład świata przewrócono: [komentuje narrator] umarłym kazano/ Być na świecie wśród ludzi, żywych pogrzebano”.
https://slowianin.wordpress.com/tag/demonologia-ludowa/
Tymczasem Czarnobóg zsyła na osłabiony kraj kolejną plagę, masowy atak jadowitych gadzin. Przewodzi mu ogromny, siedmiogłowy Żmij, będący tworem Popielowej magicznej hodowli. Tak poeta wprowadza do swojej wersji legendy słynnego Smoka Wawelskiego:
Pod gród wawelski sam Żmij zleciał duży
I pośród nocy swymi pazurami płuży
W boku góry zamkowej. Staczają się bryły
Ziemi na dół do Wisły. Nurty się wznosiły
Szumiąc mętnie do góry, ilokrotnie padła
Do wody bryła ziemna, ale światem władła
Noc chmurna, nawet gwiazdy oko nie widziało,
Co się tam popod zamkiem na Wawelu działo
I Żmij w zamkowej górze zrobił wielką jamę,
I do niej wlazł. A kiedy zadniało, przez bramę
Domu swojego głowy wystawił w świat szary,
A dym i smród zaćmiły wejście do pieczary,
Dym ciężki wzbił się w górę, zaszedł w miejskie mury,
Po ulicach się ścielił na kształt żółtej chmury,
Co z siarki bucha, gdy ktoś siarkę w ogień kładzie
.Długi słup dymu poszedł po skalistym spadzie
Góry Wawelskiej, zaszedł w dziedzińce zamkowe,
Dworzanom oczy pali, w gardle dusi mowę,
Ciurom głowa się kręci, padają złamani
Na ziemię, czując smrody ciężkie piekła w krtani
Swojej. Król smrodem Żmija sprośnym obudzony
Z łoża zeskoczył. Pośród mgły żółtej korony
Swojej nie mogł odnaleźć, bo nawet blask złota
Zaćmił oddech gadziny. Jak piekielne wrota
Zieją grzechem, tak smrodem ziała paszcza smoka.
themichmashcenter.blogspot.com
Załamany Krakus wzywa przed swe oblicze wróża Wierzbiętę. Powszechnie szanowany starzec z odwagą wypomina królowi jego przewinienia i wyjaśnia przyczyny wszystkich nieszczęść:
„Król wygnał niewolnicę, gdy powiła syna,
Bez sądu wygnał w gniewie, gniew złego przyczyna,
Bo wtedy narodziła narodowi szczęście
Kolęda, na Wawelu zostało zamęście
Złe. Żywa szarą gęsią błądzi ponad falą
Morską wraz z synem twoim. W naród gromy walą
Przez królową, co w zamku. Jej miano Sapucha,
Jej wiano: złego nieszczęść, śmierci zawierucha!
Ale król kłamca zguby naszej nie odwróci
I siebie i ten naród cały w paszczę rzuci
Śmierci, po zbrodni zbrodnię pełni, złamał słowo!
Umrze naród, któremu bywa kłamca głową!”
Biada wszakże prorokom, którzy mówią szczerze. Oszalały władca („Pies ten szczeka za głośno…”) rozkazuje wynagrodzić kapłana… rzucając go na pożarcie Żmijowi! Nasycony ofiarą potwór przestaje zionąć trującym dymem i krakowianie oddychają z ulgą. Niestety, na krótko.
Lecz po godzinie para stęchła znów się wzbiła
W górę, wstało nieszczęście, miasto się przyćmiło
I znowu w Krakowie tak jak w piekle jakimś było.
Gorzej było. Grzech pośród ludu wstał straszliwy:
Zrozumiano, że człowiek, co poleci żywy
Z zamku rzucony w paszczę ogromnego Żmija
Swoją śmiercią zagasi dym ten, co zabija
Lud na całą godzinę. I okropność wstała
W mieście ostatnia. Ludu ciżba wściekła cała
Co godzinę pochwyci kogoś spośród siebie,
Na mur wywleka, w paszczy wielkiej Żmija grzebie,
Darmo błaga ofiara, samolubne tłumy
Jęków nie słyszą, martwe serca, a rozumy
Szukają tylko chwili króciutkiej wytchnienia.
Gród samolubny dojrzał już do potępienia.
Jak widzimy, zepsucie władcy udziela się także ludowi. Nad nierządnym królestwem wisi groźba całkowitej zagłady. Słowa wróżbity nie poszły wszakże na marne. Serce władcy rozdzierają wątpliwości, toteż miota się po wawelskim zamku niczym prawdziwie tragiczna postać, jeśli nie na miarę Szekspira, to co najmniej… Słowackiego. Trafia nocą do ogrodu, gdzie ciało zamordowanego Czuryły spoczywa niepokalane wśród pięknych kwiatów. Cud ten sprawiły potajemne odwiedziny prawdziwej Żywy, która pojawia się zdumionym oczom męża, zrzuciwszy gęsie upierzenie. Ochrania zmarłego brata czarowną pieśnią, lecz nie chce nawet słyszeć o powrocie do króla, który stał się tymczasem srogim despotą. Oznajmia Krakusowi wolę bogów: zły władca musi odkupić swe winy, ona zaś wychowa młodego zbawcę narodu, Piasta. I chociaż Krakus próbuje ją zatrzymać, niszcząc ptasi przyodziewek, (tak jak uczynił to uprzednio z żabią powłoką Kolędy), znika mu z oczu wraz z trupem brata
Pogrążony w czarnej rozpaczy Krakus zwraca wszystkie pozostałe w nim tkliwe uczucia do córki Żywy, Marzanny i w imię niewinnego dziecka rzuca na uwięzioną Sapuchę straszliwą klątwę: jeśli wiedźma nie wyzna swej prawdziwej tożsamości, zapadnie się żywcem pod ziemię. Czarownica trzykrotnie zaprzecza oskarżeniom i ginie, lecz nie rozwiązuje to wcale nabrzmiałych problemów. Naród wciąż żyje w nędzy i upadku, a Żmij terroryzuje okolicę.
Wtedy na scenę wkracza wysłannik Popiela, bies odziany z niemiecka (o antygermańskiej fobii autora pisaliśmy już w poprzedniej części). Demon kusi Krakusa przypomnieniem jego dawnej wielkości i zapewnia, że jedynym rozwiązaniem jest wypicie dzbana magicznej wody, ukrytego w chacie siostry Sapuchy, Welindy. Krak daje posłuch tym rewelacjom, co wydaje się niedostatecznie umotywowane, jako że fałsz i dwulicowość posła biją po prostu w oczy. Do tej pory widzieliśmy wprawdzie króla jako dość łatwowiernego i bezbronnego wobec choćby kobiecych sztuczek, tym razem jego postępowanie zaczyna wszakże zakrawać na kompletną głupotę. Pamiętajmy jednak, że losami postaci rządzi w tym utworze baśniowy fatalizm, nie realistyczna psychologia. Ileż to razy zastanawialiśmy się nad podobnie niedorzecznym postępowaniem Zygfryda, Parsifala czy innych legendarnych herosów? Tragedia musi się spełnić do końca i ma swoje wymogi.
Krakus udaje się więc wraz z małą Marzanną (sic!) do chaty Welindy i żąda od wiedźmy czarodziejskiego dzbana. Gdy ta spełnia jego pragnienie, szybko przekonuje się, iż znów stał się igraszką czarnych mocy:
Krakus popił tej wody.
Na brzuch padł na ziemię,
Na brzuchu musiał pełznąć w to szkaradne plemię,
Które się mrowiło tam na podłodze u chaty,
U góry wrzasnął chórem czarny lud skrzydlaty,
Łuskami obrósł Krakus, usta zasyczały,
Kiedy chciał mówić. Krakus był to połoz biały,
Ogromny, w złoto strojny wąż koronowany,
Podobnie jak narodów ludzkich mocne pany,
Wąż piękny, pozbawiony odtąd ludzkiej mowy.
Welinda przemówiła doń takimi słowy:
„Wiesz teraz wszystko, wężu.
Niechaj ci pomoże Wiedza.
Idź w las, pod ziemię, w ciemne wężów łoże,
Do któregoś Sapuchę wygnał. Raz na dobę,
Gdy północ na świat dolny włoży swą żałobę,
Będziesz człowiekiem, ale jeśli ktoś oczyma
Ludzkimi cię zobaczy, wtedy, Kraku, nie ma
Dla ciebie rady, umrzesz! Idźże precz z tej chaty
Przed lasem się pochwalić z twojej nowej szaty!”
Przemiana Krakusa w tatrzańskiego Króla Wężów wydaje się być wykwitem bujnej fantazji artysty, jednakże wśród ludu południowej Małopolski przechowało się podanie o gigantycznym połozie imieniem Krak, w tym więc wypadku możemy jedynie podziwiać inwencję poety, który dość zgrabnie powiązał odległe z pozoru legendy. W zasadzie byłoby całkiem logiczne, gdyby Krakus pod tą postacią, zamiast potulnie umykać w lasy, pokonał albo chociaż przegonił Żmija Wawelskiego, lecz koncepcja autora poszła w innym kierunku.
Tymczasem pod osierocony, wyniszczony Kraków podchodzą wojska Popiela. Ten ostatni zresztą chwilowo nie kieruje inwazją, oddaje się bowiem w namiocie erotycznym rozkoszom… z Babą Jagą! Trzeba przyznać, że ekscentryczny mag ujawnia w tym wypadku dość szczególny gust, wszelako zamierza spłodzić ze starą wiedźmą nowe plemię przeklętych istot, zapewne również przyciągnęły go jej walory intelektualne.
Dowodząca w jego imieniu „córka” Welinda (czyżby romans Jagi z Popielem zaczął się znacznie wcześniej, gdy oblubienica była bardziej atrakcyjna?), jakby mroczne wcielenie Wandy, wysyła posłańca, który obiecuje mieszkańcom krakowskiego grodu ocalenie i spokojny żywot pod berłem młodej królowej jeżeli się natychmiast poddadzą. Pozbawiony wodza lud zbiera się na wiec, gdzie jak to zwykle bywa, dochodzi do starcia skrajnych postaw: młodzi rwą się do boju, starsi trwożnie zalecają rozwagę i skłonni są do układów. Przeważa w końcu frakcja pacyfistyczna i najbardziej niesforny junak trafia do lochu. Ugodowi starcy składają na życzenie wojowniczej pani po parze wróbli jako znak poddaństwa. Najeźdźcy wkraczają na Wawel, a wówczas wiedźma wznieca pożary w mieście wypuszczając ptaki z uczepionymi do nóżek płonącymi szmatami. Koncept, przejęty z legendy o kniehini Oldze, wydaje się całkiem ciekawy, jakkolwiek bardziej spektakularnie byłoby zniszczyć gród dosiadając ziejącego ogniem z siedmiu paszcz Żmija…
Wieczorem zgasły miejskie łuny,
Gdzie miasto było, stanął na kształt wielkiej trumny
Staw wielki, smętny, cicho oddycha staw szary,
Piana śpi na nim, nad nim szeleszczą czahary,
Mówiąc o hańbie ludu i o starców radzie,
O zwątpieniu serdecznym i rozumu zdradzie.
Ponad jeziorem sterczy Wawel spustoszały,
Mchem i pajęczyną obrósł zamek cały,
Ale Welinda w zamku odprawia swawolę,
Pod jej berłem żelaznym odtąd lackie pole
Przeklęte. (…) W niewoli żyje naród i w żelaznej dobie,
Jedną jego nadzieją w zamku dziewka mała,
Marzanna, która sama przy życiu została
Z rodu Krakusowego. Welinda królowa
Przez litość jakąś dziwną przy sobie ją chowa
I dziecku nawet każe, by ją mamą zwało,
Tyle pociechy w Polsce po Kraku zostało.
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … yckiego-3/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
Dola miłości
W kolejnej części sagi pojawiaja się nowe postaci: stary drwal Nijko i jego trzy córki, z których najważniejszą rolę odegra Dodola. Każdemu, kto choć trochę liznął słowiańskiej mitologii, imiona te mogą się wydać znajome. Autor tak je wyjaśnia w załączonych Dopiskach: „Długosz mówi, że Nij czyli Nija był bogiem piekielnym u Polaków. Zabierając się do powtórzenia baśni znanej w całej niemal Słowiańszczyźnie o podróży do Raju, wybrałem dość przypadkowo (? – WJ) imię Nija dla ojca przyszłej królowej piekieł”. (Zauważmy na marginesie, że autor najwidoczniej nie potrafił wyzbyć się kulturowych stereotypów, w jakich został wychowany i pogański Zaświat interpretował w duchu chrześcijańskim jako „piekło”, do czego jeszcze wrócimy).
Informuje też nieco dalej:
„Dodola jest to u Bułgarów miano istoty dającej na wiosnę deszcz i urodzaj… Musiałem jakieś miano dać słowiańskiej Psysze (!), a wybrałem to miano dla podobieństwa ze słowem dola, oznaczającym to samo, co fatum, a tajemniczym”.
W istocie, Dodola, a raczej właśnie Dola była dość zagadkową boginią: wprawdzie występowała czasem jako indywidualna postać, zarazem jednak wedle słowiańskich wierzeń każdy człowiek miał własną Dolę, otrzymaną w momencie narodzin i uosabiającą jego życiowe przeznaczenie.
Czy rzeczywiście w grę wchodził przypadek, czy też poeta świadomie mistyfikował czytelnika? Nawet jeśli poszukiwał imion swych bohaterów niejako „po omacku”, trzeba stwierdzić, że intuicja artystyczna dobrze mu posłużyła. Wykorzystując miana teoforyczne, nawiązujące do rodzimych bóstw, sprawił, że typowa z pozoru baśń zamienia się w naszych oczach w pradawny, dostojny mit o poczynaniach nieśmiertelnych bogów i półboskich herosów.
Ojciec Lecha, Asarmot z północy szedł z trudem
Wielkim i znojem poprzez rzeki, poprzez góry
W ten kraj, ludzi nie zastał, a cmentarz ponury
Zastał; przed nim mieszkały olbrzymie narody(…)
Te narody przed Lechem pomarły
Dawno, po nich zostały już tylko mogiły,
Wielkie zielone świadki pokoleń, co żyły
Niegdyś w Polsce. Nie wszyscy ludzie o tym wiedzą,
Że trzej żywi świadkowie po nich dotąd siedzą
W Polsce i już nie pomrą, oni się napili
Wody żywota i już będą wiecznie żyli,
Chyba bóg ich powali; unikają wzroku
Ludzi jak niedobrego jakiegoś uroku.
Dwaj to wielcy olbrzymi, jeden z karłów rodu,
Słyszałem o nich, lecz nie wierzyłem za młodu,
Aż teraz olbrzym starszy, Tur mi przeszedł drogę,
Sam go ninie widziałem, wątpić już nie mogę,
Tur w lasach psami zgraję dziką zwierząt goni,
A brat jego Świętogór wśród dzikich ustroni
Tatrzańskich, zadumany żyje smętnie, dumnie,
A na noc spać się kładzie w wielkiej z głazów trumnie,
Którą sam pobudował; trzeci, mały Dziwo,
Karzeł z garbem ogromnym, z długą brodą siwą,
Także w górach zamieszkał, dziwożonom włada,
Czapkę wdziawszy niewidkę, przez wiatr lecąc gada
Z ludźmi poświstem. Ich trzech na ziemi zostało:
Dziwo nad Morskim Okiem, Świętogór pod skałą
Łomnicy leży, a Tur wśród błota przebywa
Pośrodku tej tu puszczy, a w nocy się zrywa
Ze snu, w wielki róg swój zadmie i zwierza zwołuje,
Co pośród dzikiej puszczy żerując koczuje
W nocy. Zwierz róg usłyszy, jak szalony goni…
[i]Zdzisław Beksiński (bialczynski.wordpress.com)[/i]
Właśnie owego Dzikiego Gonu tak się wystraszył staruszek. Co gorsza, zgubił po drodze ciepły kożuch, bardzo przydatny w chłodne i słotne dni. Prosi, by któraś z córek odważyła się pójść do lasu i odnalazła porzucone okrycie. Gotowa jest to uczynić najmłodsza i najśmielsza, Dodola.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że historia z kożuszkiem jest jedynie fabularnym pretekstem. Władca podziemi Nij i jego córka Dola personifikują wszak nieubłagane fatum: w tej opowieści ich zadaniem jest zdjąć klątwę z Krakusa, zamienionego w Króla Wężów i sprawić, by w ludzkiej postaci odszedł z tego świata oraz trafił pośmiertnie do Nawii, słowiańskiego Zaświata.
Kiedy bowiem Dodola znajduje wreszcie ojcowską zgubę, widzi rozpartego wygodnie na wełnianej wyściółce gigantycznego połoza w złotej koronie, patrzącego na dziewczynę ludzkim niemal, błagalnym spojrzeniem. Współczucie dla niezwykłego gada przeważa nad strachem:
Wąż paszczę otworzyłI dłoń Dodoli białą cicho do niej włożył,Wąż popełzł dalej ścieżką i w Dodoli oczyPatrzy jak zakochany rycerz, sploty toczyZłote, koronę dźwiga i dziewczynę wiedziePrzez las. Wreszcie ujrzała daleko na przedziePrzed sobą skałę białą, zwietrzałą, wapienną,A pośród białej skały tej pieczarę ciemną,Wysoko wywieszoną ponad drzew konary,Skała ta poszczerbiona, jakby zamek stary,Opuszczony. Do bramy tej skalnej pieczaryWiodła stroma wśród gruzów ścieżka. Dziwne czaryTak swym zaklęciem myśli spętały Dodoli,Że drapie się po ścieżce za wężem bez woliI rozumu. Tak zaszła Dodola do jamy…
Oblubienica węża zostaje wprowadzona do zaczarowanej groty szmaragdowej. Kiedy nad przezroczystym sklepieniem zapada noc, w całkowitych ciemnościach wyklęty król przybiera znów ludzką postać i tak objaśnia dziewczynie niełatwą dla obojga sytuację:
„Ja jestem Krakus i mnie mocne czary
Pokonały i na mnie spadły srogie kary
Za dawne grzechy, alem nie umarł, jam żywy,
Dla ludzkich oczu jestem jako wąż straszliwy,
Połoz i we dnie mowę od ust mi odjęto,
A w ciało ludzkie wracam na chwilę w noc świętą,
Mroczną i mnie oddano berło nad wężami
Syczącymi, tu bawię w nocy sam ze snami
Moimi, we dnie patrzę na łuny podziemne,
A jeśli w świat zachodzę przez krużganki ciemne,
Przez które ciebie wiodłem do mojego gmachu,
Na mój widok ludzie mrą od samego strachu
I przez to mi okropnie!” i umilkły słowa,
A na rękę Dodoli kładła ludzka głowa
Płonące pocałunki…
brunild.deviantart.com
Miłość wprawdzie zwycięża, lecz czekają ją ciężkie próby, jak to bywa nie tylko w baśniach, ale i w życiu...
Zakochana dziewczyna z trudem jednak znosi przymusowy pobyt w podziemnej grocie i miłosne uściski zawsze niewidzialnego partnera. Tęskni za domem i światem na zewnątrz. Król Wężów w końcu ulega jej prośbom i przenosi ją magicznie na jeden dzień do chaty ojca. Stary Nijko i zwłaszcza dwie starsze siostry ze zdumieniem, ale też lekką zazdrością wysł###ą niesamowitej opowieści o podziemnych zaślubinach dziewczyny z Królem Wężów. Po głębokim namyśle rodzic podsumowuje perypetie córki:
„Dziwa prawisz, Dodolo! Ledwie staje wiary
Na twe opowiadanie, ale jam już stary
I już tyle przeżyłem, że nic mnie nie dziwi,
Bo większe cuda na swe oczy widzą żywi
Ludzie od tych, o których śpiewają pieśniarze:
Niedawno temu trupy wydały cmentarze,
A niebo już nie chciało deszczem darzyć ziemi
I gadzin jadowitych obrzydliwe plemię
Ziemię całą oblazło i niedługo trwało,
A jakieś dziwo straszne pod Kraków zleciało,
Żmij obrzydliwy! Siedem głów z jamy wystawił,
Ludzi pożerał co dzień, miasto dymem dławił,
Potem sam Krakus przepadł, król, co Polską władał,
A wnet w ślad za swym królem i naród przepadał.
Wreszcie, gdzie Kraków stawał, stanęło jezioro,
A w głębi potonęło ludzi, domów sporo
I sporo świątyń bożych.
Gdy kto brzegiem chodzi,
Zda się, że to jezioro jakieś jęki rodzi
I głosem dzwonów gada. Na zamkowej górze
Zła wiedźma potem siadła i w Lechowym dworze
Welinda władła. Wszystkie te cuda widziałem,
Nie dziw tedy, gdy się czar iści na tym białym
Świecie. Być może, że Krak w węża przemieniony
Ciebie uniósł ze sobą gdzieś w podziemne strony.
Dawno słyszałem, że czar w nocy moc swą traci
I że zaczarowani do dawnej postaci
W nocy wracają. Nie dziw więc, że z tobą gada
Połoz głosem ludzkim, gdy mrok w jamy siada
Podziemne, ale wiem też, bo mi to mówiono
Dawno, że nieraz czarów siłę przemożono,
Gdy ogień rozniecono i postać ujrzano
Pośród ciemności nocnej tak rozczarowaną.
Może być, że ty Polsce dawną wrócisz chwałę,
Może być, że rozsadzisz ową ciemną skałę,
Co króla więzi, miasto wywiedziesz z jeziora,
Może być, że przez ciebie spadnie z Polski zmora,
Jaka ją dusi”.
http://i.ytimg.com/vi/qsHaUJx7pUU/hqdefault.jpg
„Tak jak się tego spodziewać było można, ze względu na pierwotne siedziby Słowian i na kraje, które dziś zajęli, baśnie te najbardziej przypominają mity skandynawskie, a są przeplecione motywami przypominającymi często Grecję, rzadziej Persję starożytną. Wszelako najczęściej każda z tych baśni ma odmienny, a wspólnosłowiański charakter, który zdaje się świadczyć, że nie została użyczona od Germanów albo Greków, ale że pochodzi ze wspólnej skarbnicy pierwotnych Ariów. Tak to podanie o Psyche i wyobrażenia o świecie zagrobowym (…), choć podobne do greckich, przybrały w całej Słowiańszczyźnie odmienną, a wielce malowniczą postać, taką, jaką w niniejszej baśni czytać można”- zauważa autor w Przedmowie.
W istocie, gdzie tylko w baśniach pojawiają się nasi rodacy, a szczególnie rodaczki, nawet w ciemności sypialni muszą zbawiać ojczyznę. Tak czy owak, zarówno kobieca ciekawość, jak i swoiście pojęty patriotyzm każą Dodoli posłuchać rady ojca i zabrać ze sobą do wężowej groty żywiczną pochodnię, która odegra kluczową rolę w dalszych perypetiach wybranki połoza.
Dodola nieci ogień i rozjaśnia mrok łożnicy, widząc po raz pierwszy oblicze wężowego monarchy. Nie spełniają się pobożne życzenia Nijki i jego córy, co do joty natomiast wypełnia się klątwa wiedźmy Welindy: Krakus umiera, zdążywszy tylko oznajmić, że jedynym sposobem, by jeszcze go spotkać, jest podróż na tamten świat. Twarda góralka podejmuje wyzwanie. Po pierwsze zwraca się o pomoc do leśnego wielkoluda, o którym opowiadał jej ojciec. Ujęty jej determinacją i odwagą Tur, (który w tym przypadku zdaje się wcieleniem rogatego Welesa), umożliwia kobiecie upragnioną wędrówkę, dając magicznego żubra, który ją przenosi do Nawii. Tam, wśród mglistej pustki spotyka trzy Jędze rezydujące w chatkach na kurzej stopce. Zwane są także Prządkami, gdyż snują bezustannie nici ludzkich żywotów: złote, srebrne, spiżowe… Starki też dają się ubłagać i ofiarowują niewieście czarodziejskie obręcze i stosowne wrzeciona. Tak uzbrojona Dodola wędruje dalej, aż dociera na brzeg krwawego Dunaju, oddzielającego zwykłą krainę umarłych od Wyraju, dostępnego jedynie dla bożych wybrańców.
Poszła na błonia szare, smutne, niespożyte,
Ostem suchym obrosłe, popiołem pokryte
Szarym. Czasem mijały ją jakieś postacie
Na poły przezroczyste w mglistej szarej szacie
Z cienia, załamywały swoje blade dłonie
I szły dalej. To mary! Zaszła już nad tonie
Dunaju śmiertelnego. Rzeka toczy krwawe
Wody pośród popiołu, a niebo szarawe
Nad nią jakby zgasiło słońce. Blade mary
Siadły nad brzegiem płacząc, a nad wodą szary
Jakiś korab spoczywał, duży, przezroczysty,
A czarny. Nad korabiem olbrzym stawał mglisty,
Jak korab czarny, mieczem pruł Dunaju wody
Niby ogromnym wiosłem. Umarłe narody
Nad brzegiem wyciągały doń wątłe ramiona,
Ale nieruchomego niosła wciąż czerwona
Woda Dunaju, stał tak jak słup dymu czarny,
Na swym korabiu Rachman, przewoźnik cmentarny.
"Rachmanem nazywa się po dziś dzień na Rusi piekielny przewoźnik. Posyła mu się dary Dniestrem i Dnieprem na południe i obchodzi się na wiosnę jego święta, zwane Rachmańską Wielkanocą” – objaśnia poeta. Nietrudno zauważyć, że postać owa przypomina greckiego Charona. W ogóle należy zaznaczyć, że w czasach, kiedy Dzieduszycki tworzył swoją Baśń, wiedza na temat słowiańskich mitów i wyobrażeń o życiu pośmiertnym była wciąż bardzo uboga ze względu na niedostępność wielu nieodkrytych jeszcze źródeł i fakt, że rodzima archeologia była wciąż w powijakach. Uczeni ówcześni czerpali informacje wyłącznie ze skąpych, a często wręcz mylnych i mocno niepewnych zapisków chrześcijańskich kronikarzy, nic zatem dziwnego, że o słowiańskich zaświatach mieli pojęcia dość mgliste. Z braku rzetelnych informacji zmuszeni byli posługiwać się materiałem porównawczym do innych, lepiej zbadanych mitologii. Dlatego w poemacie słowiański Zaświat przypomina chwilami grecko-rzymski Hades (krwawa rzeka graniczna, łąki zapomnienia, demoniczny, trudny do ubłagania przewoźnik, mroczna otchłań dla złoczyńców), a także hebrajski Eden (rajska jabłoń, obfitość owoców i oswojonej zwierzyny). Trafnym pomysłem wydają się jednak swojskie pola makowe, zapewniające sen nieprzespany szczęśliwym marom sprawiedliwych.
Przed groźnym mieczem Rachmana ochraniają Dodolę otrzymane od Prządek magiczne obręcze, trzy kądziele zaś, złota, srebrna i spiżowa, służą przebłaganiu pani Zmory (personifikacja Śmierci), strzegącej ogromnej kraty zagradzającej wejście do Wyraju. Pod rajską jabłonią kobieta spotyka matkę Żywy, nieśmiertelną Dziedzilię. „Według Długosza imię polskiej bogini urodzaju” – informuje poeta. Nie tylko urodzaju, ale także miłości, toteż poucza śmiertelniczkę, jak siłą uczucia pokonać wszelkie przeszkody i dotrzeć do Krakusa, spoczywającego obok innych władców w pałacu Zmory (notabene, trudno nie zauważyć, że utwór pisał arystokrata: nawet w Raju utrzymuje się społeczna hierarchia i o ile pospólstwo śni sobie na łąkach, prominenci złożeni są w swoistej „alei zasłużonych”).
Po wielu perypetiach Dodola dociera wreszcie do zakazanej komnaty i kiedy ugłaskana Zmora otwiera wierzeje, oczom stęsknionej kobiety ukazaje się nader wdzięczny obraz:
Na łożu kwiatów barwnych
Krak we śnie spoczywa,
Twarz młoda jeszcze, ale długa broda siwa
Na pierś jemu spływa, a na głowę korona,
Którą niegdyś wąż połoz nosił, założona.
Cały w pancerz ubrany, a pośród puklerza
Orzeł biały skrzydłami śmiało w niebo zmierza.
Przy boku Kraka wielki miecz rycerski leży,
A chociaż usnął, jeszcze za rękojeść dzierży
W ręku, jakby przed bitwą.
Wielki płaszcz czerwony
Spada na obie łoża kwiecistego strony;
Gdy Dodola pięknego tego króla zoczy,
Krzyknie i na pierś jego bohaterską skoczy
I ustom gorejące pocałunki daje.
Mamy więc jak gdyby męską wersję Śpiącej Królewny, ważniejszy jednak wydaje się symbol „zamarłej” Polski, którą może wskrzesić jedynie szczera, prawdziwa miłość.
„U słowiańskich, podobnie jak u germańskich narodów pełno podań o Królu Wężów, zwanym w Słowiańszczyźnie połozem. (…) W słowiańskim podaniu, które jest podstawą opowiadania zawartego w Pieśni IV, zamienia się także połoz nareszcie w króla rajskiego. Dałem tedy bohaterowi powieści imię Kraka czyli Krakusa tym śmielej, że… obrządki, które odprawiają i dziś jeszcze przy mogile Krakusa w Krakowie odnoszą się do bóstw krainy śmierci” – wyjaśnia niestrudzenie autor, wyraźnie sugerując bliskie związki swoich baśniowych bohaterów ze słowiańskimi bóstwami. Bo też od tej chwili zmartwychwstały Krakus i zyskująca nieśmiertelność Dodola stają się władcami Zaświata, panując niezliczonym rzeszom umarłych, a jego dwór przypomina Prawię (słowiańską Walhallę), w której jaśni bogowie poją wybranych witeziów miodem nieśmiertelności i odprawiają wraz z nimi wieczne łowy. Między innymi wstaje z martwych również schrupany ongiś przez Żmija nadworny wieszczek Wierzbięta, który ani myśli rozliczać dawnego władcy Krakowa z owej zbrodni, bogów się wszak nie osądza. Tak natomiast określa jego nowy boski status:
On jemu radzi, by sam schodził między ludzi,
Kiedy na ziemi stanie, mścicieli pobudzi,
Co moc Popiela złamią; z roli, z głębi wody
Wywiedzie bohaterów, co zbawią narody
I wpierw skoro się tylko na ziemi pojawi,
Niejedno dobro sprawi, mnogie zło naprawi.
Dadzą mu wdzięczni ludzie imię Białoboga,
Tak jak go cienie zowią imieniem Swaroga!
www.councilofelrond.com
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … yckiego-4/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
WANDA
Bohaterką, w każdym znaczeniu tego słowa, piątego epizodu Baśni nad baśniami jest doskonale wszystkim znana, lecz nieodmiennie zaskakująca królewna Wanda, mocarna i niezłomna wojowniczka, co nie chciała… czy tylko Niemca? Zdaje się, że po prostu żadnego męża.
Na fali nieokiełznanej wyobraźni hrabiego Dzieduszyckiego wędrujemy tym razem na dno Bałtyku, którym włada boska para: Rosa Pięknowłosa („Rosa, matka i królowa duchów wodnych rusałek występuje jeszcze często w weselnych pieśniach małoruskich” – objaśnia poeta w Dopiskach) i jej dosyć nieobliczalny, choć z gruntu poczciwy małżonek Strzybóg, nazwany przez autora nieco ryzykownie Czechem. „Kronikarze ruscy świadczą, że Strzybóg był bogiem wichrów i królem morza. (… ) Czech… nadał swoje imię ludom, które poszły w kraje germańskie, „uciekły, ciekły”. Jest przedstawicielem tego, co niestałe, co upływa i ciecze. Dlatego pozwoliłem sobie nadać jego powszechnie znane imię królowi morza, sądząc, że imię Strzyboga byłoby zbyt pompatyczne dla toku moich gawęd” – tak wytłumaczył autor swą kontrowersyjną koncepcję. Jak później zobaczymy, w dalszych partiach utworu wybrnął z niej zresztą całkiem zgrabnie, a nawet zabawnie.
Para uosobionych morskich żywiołów wnosi zresztą do poematu sporo niewymuszonego humoru, gdy obserwujemy ich nieustanne sprzeczki i przekomarzania, owocujące naturalnie sztormami i innymi pogodowymi zawirowaniami. Rosa jest jednak znudzona życiem w głębinach i jak wiele żon z długim stażem czuje, że się trochę dusi, pragnie więc jakiejś odmiany. Postanawia wyjść na suchy ląd i zaznać w Gdańsku portowych uciech. Czech/Strzybóg nie jest zachwycony owym pomysłem, w końcu jednak ulega małżonce, nie mogąc znieść jej ciągłych narzekań i utyskiwań. Królowa triumfalnie wyrusza z malowniczym orszakiem morskich rusałek i wodników… Niestety, nie będzie jej dane dotrzeć do upragnionej przystani. Kawalkada, niezbyt pewnie czując się na polskich drogach, (które mogą być problemem nawet dla boskich istot), błądzi pośród dziwnych zakrętów i fałszywych drogowskazów, aż popada w błędne koło niemożności, utykając w martwym punkcie. Jak się w końcu okazuje nieudaną wycieczkę zafundował królowej morza władca zaświatów, Krak/Krakus. Ten koszmar sprawiła bowiem magia, nie któreś z naszych Biur Podróży.
Sprawca zamieszania objawia się wreszcie jako widmowy rycerz i wyjaśnia, że skazał nieszczęsną Rosę na zmitrężenie energii i czasu (rzecz zresztą normalna na urlopach większości prominentów), ponieważ kierowały nim ważkie powody wyższej natury politycznej i dalekosiężne plany pokonania mrocznego zaborcy, Popiela. Okazuje się, że w Nawii bynajmniej nie próżnował w łożnicy i spłodził kolejne dziecię, tym razem dziewczynkę, którą zamierza przekazać Rosie i Czechowi do adopcji. Sztuczkę z gonieniem przez wycieczkę własnego ogona zastosował, by objawić swą nadludzką moc i złożyć królowej propozycję nie do odrzucenia. Tak zaś określa przyszłe losy córy i jej dziejową rolę:
„Dziewczyna narodzona ze mnie i z Dodoli
W Raju, ona posiądzie moce nieśmiertelne,J
ak u tysiąca mężów będzie ramię dzielne
Takie u tej dziewczyny, a w jej oczach stanie
Moc, która wystarczy na śmierć i pokonanie
Żmija Popielowego, lecz na lat szesnaście
Muszą jej bronić wielkie topieli przepaście.
Od razu mocna będzie, lecz w szesnastym roku
Dopiero zajaśnieje boska moc w jej oku. (…)
Nadasz jej imię Wandy. Niech Czechowa władza
Dziewczynę od Popiela i gachów odgradza”.
http://1.bp.blogspot.com/
Stroskany rodzic pragnie, by jego pośmiertna latorośl hartowała swą moc w morskich i podmorskich zmaganiach, strzegąc przy tym pilnie dziewictwa, jako że osiągnąwszy dojrzałość uzyska potęgę zdolną pokonać samego Czarnoboga i jego smoczą kreaturę, Żmija Wawelskiego. Zadaniem Rosy i Czecha jest stworzenie dogodnych i w miarę bezpiecznych warunków do rozwoju jej przyrodzonych, a raczej nadprzyrodzonych zdolności.
Rosa wraca więc jak niepyszna do domu i wywiera swą frustrację oczywiście w pierwszym rzędzie na mężu. Taką sytuację zna niejeden facet, którego połowicy nie udał się wypad nad morze. W tym konkretnym przypadku okazało się na dodatek, iż zostali wybrani przez władzę silniejszą od nich na rodzinę zastępczą. W istocie dość stresujący efekt pechowej eskapady. Po długiej kłótni małżonkowie godzą się rzecz jasna, roztkliwieni widokiem Wandy w kołysce. Na szczęście są bogaci, potężni i mają sporo wolnego czasu, mogą sobie zatem pozwolić na nieoczekiwane powiększenie morskiej familii. Władca Wyraju w sumie całkiem trafnie wybrał opiekunów dla swego nietypowego podrzutka.
„Wanda, córka Krakusowa, zamieniła się w ostatnim stuleciu w postać sentymentalnie patriotyczną – zauważa nie bez racji poeta. – U naszych kronikarzy średniowiecznych jest to mężyni, która wyszła z morza, wiecznie dziewiczości strzeże, wzrokiem nieprzyjaciół zabija i po zwycięstwie na powrót pod wodą zamieszkała”.
Czytając poezję i prozę Dzieduszyckiego nie po raz pierwszy zauważam, jak mało korzystamy z przebogatej skarbnicy staropolszczyzny. Piękne słowo „mężyni”, oznaczające dziewczynę silną, przebojową i wyzwoloną, o męskim sposobie bycia, mogłoby wszak z powodzeniem zastąpić takie zapożyczone z obcych języków zwroty jak „emancypantka”, „feministka”, „sufrażystka” i doskonale pasowałoby do niejednej bojowniczki o prawa kobiet, działaczki albo nawet posłanki. Dalsza kariera życiowa Wandy w pełni to potwierdza.
http://i41.tinypic.com/s3dlx1.jpg
Dziewczyna szybko rośnie w siłę, zadziwiając przybranych rodziców i cały dwór ochotą do walki z morskimi potworami. Dokonuje śmiałych podjazdów wraz z mniemanym rodzeństwem i niestraszne są jej żadne trudy ani niebezpieczeństwa. Przewyższa pod tym względem starszego „brata” Złotomora i jego dwie siostrzyczki, Rzepychę i Zabawę. Owa trójka spełnia zresztą na razie w poemacie funkcję czysto dekoracyjną, by odegrać istotną rolę w dalszym toku fabuły.
Na razie skupiamy się więc na Żelaznej Dziewicy, której coraz bardziej doskwiera niechęć do typowo damskich zajęć, jak szydełkowanie czy plotkowanie, a coraz bardziej pociąga ją całkowita niezależność, jaką osiągnął już dorosły Złotomór, budując własny zamek. Domaga się od zastępczego rodzica podobnego przywileju i w końcu umęczony domowymi zatargami Czech/Strzybóg godzi się spełnić życzenie królewny, wyjawiając przy tym jej pochodzenie i przeznaczenie. Na trudno dostępnej wyspie każe zbudować potężną twierdzę (aż się prosi, by ją nazwać Dziewinem), w której ekscentryczna księżniczka będzie mogła obrać najbardziej upragniony styl życia nieposkromionejwojowniczki, stroniącej od męskiego ramienia i towarzystwa.
Dziewka była smukła jak topola,
Gdy w zamku zagościła, nastała swawola
Rycerska wśród dziedzińców utwierdzonych w koło,
Na koniach harcowano żwawo i wesoło,
Orszak Wandy nie bawił się igłą, po męsku
Próbował, kto z gonitwy powróci zwycięsko,
W pancerzach z hartowanej stali szły dziewczęta
Codziennie na igrzyska, a przysięga święta
Wszystkim broniła, aby nigdy się nie stały
Żonami mężów, przeto imię wspólne miały
Nowe: Samożonami zwały je narody.
http://www.dare2xl.com.au/
Znowu wypada pochwalić inwencję językową poety. Samożony bowiem kojarzą się nie tylko z tajemniczymi górskimi dziwożonami, ale też z mitycznymi słowiańskimi Amazonkami, do dziś nękającymi wyobraźnię niektórych naszych twórców i naukowców, (śniących widocznie niespokojne wizje o dobrze zbudowanych acz skąpo odzianych i hojnie wyposażonych wojowniczkach, z którymi równie dobrze kochać się jak siłować). Polskie feministki powinny więc przekornie przybrać to wdzięczne miano i uznać dzielną Wandę za swoją patronkę.
Nieprzystępne dziewice zamknięte w trudnej do zdobycia fortecy – marzenie i zarazem wyzwanie dla każdego ambitnego mężczyzny! Nic dziwnego zatem, że wkrótce pod bramami Dziewina pojawia się przedstawiciel męskiego rodu, w dodatku całkiem nietuzinkowy:
Łódź długa, czarna o brzeg zamku uderzyła;
U przodu postać kruka rzeźbiona zdobiła
Dziób, a w łodzi dziewięciu rycerzy siedziało
I dziesięciu wioślarzy falę pruło śmiało
Długimi wiosłami, a na czele rycerzy
Stał mąż piękny a śniady, w opiętej odzieży
Z czarnego aksamitu. W takim zwykli stroju
Chodzić na Zachodzie, gdy nie ciągną do boju.
Czarna zarzutka z pleców rycerzowi zwisła,
Czarne pióro na czapce, pod nim spinka błysła
Brylantowa, u boku była cienka szpada,
Co na rzemyku srebrnym z jedwabnego spada
Pasa. Przy nim leżały rynsztunki stalowe.
Współczesnego czytelnika, wychowanego na realizmie historycznym, może nieco zaniepokoić owa szpada u boku przybysza, odpowiednia raczej dla epoki renesansu, niż mroków wczesnego średniowiecza (?), pamiętajmy jednak, że w baśniowym uniwersum nie ma normalnej chronologii ani postępu, tylko trwa wieczne TERAZ, w którym mieszają się realia z różnych epok i krajów. Instynktownie lub świadomie wprowadzane przez autora anachronizmy, (o których opowiemy szerzej innym razem), służą wykreowaniu własnego świata, będącego zmitologizowaną poetycką metaforą, nie zaś płaskim obrazem rzeczywistości.
Tajemniczy błędny rycerz przedstawia się jako książę frankoński Ritiger i oznajmia, że przybył tu zwabiony sławą Wandy, niepokonanej wojowniczki. Zostaje przyjęty nader gościnnie, choć z pewną dozą nieufności ze strony czujnej gospodyni. Podczas uczty opowiada o zachodnich obyczajach dworskiej miłości, o rycerzach służących damom swego serca, układających pieśni na ich cześć i zdobywających pod ich znakami nagrody w turniejach. Niedwuznacznie sugeruje przy tym, że Wanda mogłaby również dostąpić owych zaszczytów, gdyby zgodziła się zostać jego wybranką. Królewna przyjmuje owe umizgi z dystansem i niedowierzaniem, w końcu oświadcza, że wkrótce ogłosi wielkie igrzyska, w których nagrodą dla zwycięzcy będzie ślub z pokonaną mocarką.
Zawiedziony Ritiger opuszcza jeszcze tej nocy zamek i przybierając postać sępa leci do Tatr. Pod złomami Łomnicy odnajduje tam jednego z dwóch ostatnich żyjących braci Stolemów, Świętogora. Dotarłszy na miejsce, rzekomy niemiecki rycerz zrzuca ptasi kostium i objawia się w swej prawdziwej postaci. To oczywiście Popiel/Czarnobóg, który wyczytawszy we wróżebnej księdze, jakim zagrożeniem będzie dla niego w przyszłości Wanda Zawsze Dziewica, postanowił podstępnie wkraść się w łaski królewny i w porę pozbawić ją mocy. Czując jednak, że sam nie poradzi sobie z odporną na mroczne czary dziewką, postanowił zwrócić się o pomoc do olbrzyma. Przy okazji wyznaje, jaki los zamierza zgotować pokonanej, ujawniając zapędy godne sadystycznego psychopaty:
Niech się stanie przez dzień jeden żoną
Moją, niech jej na licu rumieńce zapłoną
Od rozkoszy, a potem będzie w mojej mocy
I wszystko, co się kryje w czarnej piekieł nocy
Na mękę dla niej stanie. Na jej sercu siądę
I niby kat okrutny dziewczę męczyć będę,
Nie znajdzie pewno u mnie żalu ni litości
I na niej ja pokażę dopiero co złości
Jest w moim sercu, ale teraz, Świętogorze,
W czapce niewidce będziesz sługą w moim dworze,
A Czarnobóg w hercoga Franków przemieniony
Razem z tobą pociągnie znów w pomorskie strony.
Długo musiał namawiać wielkoluda, by zgodził się wtrącić w sprawy nędznych śmiertelników. Ostatecznie zwyciężyły podrażniona duma i ambicja pędzącego samotny, jałowy żywot olbrzyma, który dzięki Popielowi mógł znowu zasmakować przygody i zaszkodzić znienawidzonemu ludowi „niziołków”. Czapkę niewidkę użyczył zaprzyjaźniony z nim, wredny i złośliwy, a więc naturalnie sprzyjający Popielowi, skrzat Dziwo. Ta osobliwa para odegra jeszcze ważną rolę w dalszych epizodach.
Na turniej przybywa wielu słynnych herosów i chrobrych wojów, od Achillesa i Eneasza poczynając, a kończąc na Zygfrydzie i Lohengrinie (sic!). Na nic jednak się zdają wszelkie wysiłki, próżne przechwałki i lwie męstwo – jednego za drugim Wanda powala na ziemię. Zalotnicy i pretendenci do ręki popadają już w czarną rozpacz, gdy nagle jak z nieba sfruwa czarny rycerz, w istocie niesiony na dłoni niewidzialnego Świętogora. Celnym ciosem, wymierzonym naprawdę przez wielkoluda, Ritiger/Popiel strąca królewnę z siodła, ogłaszając swój triumf.
Opowiedziana powyżej anegdota jako żywo przypomina zmagania Zygfryda i króla Guntera z nieprzejednaną Brunhildą w Pieśni o Nibelungach, podobnie jak Samożony są słowiańską odmianą germańskich walkirii.
Tak czy inaczej, nie ma rady, Wanda pokonana, Ritiger u bram! Nie pomogą jęki ni płacze, czas poświęcić dziewictwo i wolność!
Słowna i honorowa bohaterka, rada nierada wyrusza wraz z narzeczonym do ziemi Franków, by tam dać się zakuć w małżeńskie okowy. Tymczasem jednak nie dopuszcza do siebie niemieckiego gacha, trwając niewzruszenie w przedmałżeńskim celibacie. Realizując swoje pokrętne plany, Popiel zawozi ją do Krakowa, którym włada jego wspólniczka i sojuszniczka Welinda. Ma nadzieję, że przykład rządzącej ludem wiedźmy, całkiem odmiennie radzącej sobie z męską opresją, podziała „rozmiękczająco” na twardą dziewoję. I rzeczywiście, wpatrując się w Welindę, jak gdyby swoje przyćmione, trochę zniekształcone, bardziej kobiece zwierciadlane wcielenie, wojowniczka zaczyna słabnąć w feministycznym uporze i kulcie tężyzny, dochodząc do niebezpiecznych dla siebie wniosków:
Harda Samożona raz pierwszy to pojęła,
Że kobieta bez boju panowanie wzięła
Swoje wśród mężów, że jej uśmiech więcej może,
Niżeli miecze, łuki i hartowne noże,
Niż nienawiść i wojna, i świecące zbroje,
I wojsk do bitwy wprawnych niezliczone roje.
I pojęła, że żona rycerskiego pana
Ponad dziewkę wojenną bywa szanowana
I zrozumiała wreszcie, że choć siłę straci
Swoją dziewiczą, stokroć za to jej zapłaci
Miłość Ritigerowa. I już dumna była,
Że się z takim rycerzem jak on zaręczyła.
joyreactor.cc
I niewiele brakowało już, by królewna poniosła sromotną klęskę w germańskiej łożnicy, gdyby nie pewien niefortunny epizod na polowaniu. Zesłany najprawdopodobniej przez jasnych bogów jeleń bierze Ritigera na rogi i biedak zginąłby niechybnie, gdyby nie pomoc narzeczonej. Zawstydzony i upokorzony rycerz błaga Wandę, by nikomu nie zdradziła owej chwili słabości. Od tej chwili waleczna dziewica zaczyna domyślać się, iż padła ofiarą przewrotnego męskiego podstępu. Wymyśla zatem kolejne zawody, tym razem w strzelaniu z łuku i ciskaniu głazem na odległość. Pozbawiony pomocy wielkoluda, (który dawno już wrócił w swoje ukochane Tatry), Popiel, nie chcąc ujawnić prawdziwej natury czarnego maga, ucieka się do tanich sztuczek w rodzaju nacinania cięciwy, czym jeszcze bardziej zraża do siebie Wandę. Królewna rzuca się do ucieczki, wołając ze śmiechem, że zdobędzie ją ten, kto ją złapie. Ścigana zaciekle przez Ritigera/Popiela przemienionego znowu w sępa, niedoszła mężatka rzuca się do Wisły, tworząc po drodze, niejako mimochodem, przesławny Kopiec Wandy.
Wanda do Wisły w pół mili skoczyła,
Na lądzie suchym tylko ślad pozostawiła
Skoku swojego, ziemię nogą tak zorała,
Że wśród kwietnej równiny mogiła powstała
Wielka, którą do dziś dnia zwiedzają narody
Pomne, że stamtąd Wanda skoczyła do wody
Wiślanej. W wodzie Wanda jakby w domu była,
Wszakże od lat najmłodszych pod wodami żyła
U Czecha pod opieką. Wisła ją objęła
Nurtami matczynymi, Wisłą popłynęła
Ku Morzu Bałtyckiemu i w Czechowe kraje.
Dziewczyna sama sobie oszczędziła więc rozczarowania będącego udziałem niejednej kobiety zamężnej: przed ślubem powabny Ritiger, po ślubie paskudny Popiel. Wanda, wodna panna, słowiańska ondyna i pogromczyni bestialskich samców spełniła jednak swe powołanie i pozostała do końca wierna ideałom.
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … anda-zmij/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
UCZTA DZIADÓW
„Byli sobie dziad i baba, bardzo starzy oboje…” Skąd my to znamy? U Dzieduszyckiego wszakże, inaczej niż u Kraszewskiego, sympatyczni staruszkowie nie są ubodzy ani schorowani, nie czekają też wcale na śmierć. Przypominają raczej Filemona i Baucis ze słynnego greckiego mitu. Ich głównym zmartwieniem jest brak potomstwa, a w konsekwencji brak naturalnych spadkobierców. Tymczasem zbliżają się Złote Gody małżonków… Z kim je mają świętować?
Dziad wpada na pomysł, by sprosić na ucztę… dziadów, to jest wędrownych żebraków. Rozsyła wieści po okolicznych wsiach i rzeczywiście wkrótce ściąga do zasobnego obejścia żebractwo jak wygłodniała szarańcza. Wyżerają wszystko ze stołu i wciąż domagają się więcej. Coraz bardziej wstrząśnięci i zaniepokojeni gospodarze poświęcają cały dobytek, byle tylko zadowolić nienasyconych przybyszów. Wszak gość w dom, bogi w dom! W końcu, gdy wszystko w zagrodzie zostało wyjedzone do ostatniego ziarna i ostatniej kosteczki, niesamowici goście wynoszą się, błogosławiąc dobrotliwych staruszków.
Wreszcie wszystko zjedli do ostatniego ziarna,
Gospodarzy żegnała ciżba gości gwarna
I błogosławiąc biednych odtąd zostawiła,
Gdy jedząc całe mienie dziada spustoszyła
Ze szczętem. Wszyscy poszli klepając pacierze.
Przy stole pozostał samotny siwowłosy wędrowiec o młodej twarzy. Jest to oczywiście kolejne wcielenie Kraka/Swaroga, który sprowadził Dziady z Nawii na niesamowitą ucztę. W podzięce ofiarowuje poczciwym staruszkom magiczny kostur, tak określając jego przeznaczenie:
Dziś na piastunów laski was wybrałem
I nowe miano starym ja dzisiaj nadałem:
Staremu nadam Czasu rodziciela miano,
Baba będzie Przemianą od dzisiaj nazwaną.
Nie zapomnijcie o tych nazwach, które daję,
Teraz odchodzę nazad za krwawe Dunaje
I ponad Latyr górę moje panowanie
Sprawować pośród Raju, a tutaj zostanie
Moje błogosławieństwo. Chowajcie tę laskę
Przy sobie i uczcijcie w niej Swaroga łaskę
Nieśmiertelnego. Laska dobrze wam poradzi,
Idźcie tam zawsze, kędy laska poprowadzi.
www.forum.gamewalk.pl
Struchlali staruszkowie przyjmują dar, wielbiąc moc Białoboga. Niedługo wszakże cieszą się podarunkiem, gdyż po chwili laskę porywa bocian i zanosi do swego gniazda. Nie ma rady, trzeba się pofatygować na dach chałupy…
W bocianim gnieździe oniemiali ze zdumienia Czas i Przemiana znajdują czternaścioro (sic!) zdrowych dzieciaczków, trzynastu chłopców i dziewczynkę. Boskie objawienie pozwala im nadać dwunastu chłopakom imiona miesięcy, córeczce zaś miano Zorzy. Mają jednak kłopot z trzynastym chłopcem, który rozwija się szybko i zdrowo. W zasadzie powinien być nazwany Księżycem, staruszkowie boją się jednak owej zwodniczej, zmiennej planety, władającej czarami nocy. Kiedy chłopak dorasta, wyjawia rodzicom swój szczególny status i przeznaczenie:
Księżyca się lękacie, co po nocy chodzi
I bladym swoim światłem ziemię senną chłodzi,
Może się nie lękacie innego rycerza,
Co także w nocy błądząc w kurniki uderza
Ludzkie chytrze i zmyślnie, a kury porywa
Głośno na gwałt krzyczące, choć zapobiegliwa
Gospodyni tak kury te zazdrośnie strzeże,
Jak królewien zamkowe czarne strzegą wieże.
Tak jak lis kury, tak ja królewnę zabiorę,
Jak on chytrością dziwi cichą nocną porę,
Tak ja niski świat zdziwię. Lisa rozum noszę
W głowie, przeto o lisa imię także proszę
I chcę, aby mnie Leszkiem pośród ludzi zwano,
A po takim imieniu i cechę poznano…
Tak wkracza w baśniową scenerię Leszek Przechera, śmiały, przemyślny i szczwany. Widząc, że rodzicom się nie przelewa, postanawia oskubać zbrojną kawalkadę przewożącą w pobliżu daniny dla srogiej i zachłannej królowej Welindy. Uczy braci głosów zwierząt, po czym za pomocą sprytnego fortelu odbija i uprowadza mnóstwo bydła i koni, poczynając sobie z brawurą słowiańskiego Robina Hooda. Jednym z nabytków jest gadający konik Czarnolotek, przysłany przez Kraka z łąk Wyraju. Magiczny rumak opowiada młodzikowi o trzynastu córach Popiela, Wiłach spłodzonych z Babą Jagą i namawia go, by udał się wraz z braćmi w szczególnego rodzaju swaty. Nie musi tego dwa razy Leszkowi powtarzać, cóż bowiem warta bujna młodość bez prawdziwej przygody? I cóż warta dobra baśń bez niebezpiecznej wyprawy?
Bracia dostają się do zaklętego zamku naśladując wycie wilkołaków. Ponieważ Popiel wciąż tropi Wandę w morskich otchłaniach, Baba Jaga panuje w nim samodzielnie. Nieco zaskoczona, lecz mile ugłaskana pochlebstwami Leszka, zaprasza nieproszonych gości do stołu i przedstawia im swoje piękne córki, a także przedziwnych synów, ukazanych z fantazją godną Leśmiana:
Takie okropne płody Jaga urodziła,
Odkąd w zamku królową u Popiela była.
Córki miała przepiękne, lecz syny szkaradne
Chowało na swym zamku stadło wielowładne
Panów srogich Północy. Starszy imię Miecza
Nosił i z nim przydomek dostał Samosiecza,
Miał żelazne i chude, bardzo cienkie ciało,
Które się na zawiasach żelaznych ruszało
Jak ślusarska robota. Tam, gdzie zwykle bywa
Szyja, tam to rękojeść u niego spoczywa
Żelazna, w ciało wkuta, a w tej rękojeści
Więcej jak na trzy łokcie długi miecz się mieści,
Klinga stalowa, ostra i tak obrócona,
Że naprzód patrzy ostra długiej klingi strona;
W rękojeści zmieszczono dwoje małych oczu
Pod stalową powieką, tak gdzieś na uboczu
Ukrytych, że ich nie znać. Jego bratu dano
Na postrzyżynach Gęśla Samograja miano,
Nogi miał obie z drzewa i ręce drewniane,
A ciało przypłaszczone w struny przyodziane,
A na kształt rękojeści wyrastała głowa.
Ten Gęśl Samograj nigdy nie mówił ni słowa,
Tylko palcami z drzewa po strunach trącając
Umiał przedziwnym pieniem i świat cały zająć…
Gęśl gra czarownie, Wiły śpiewają kuszącą pieśń i zauroczeni chłopcy rozpoczynają dziką pohulankę. Jeszcze chwila i proszą macierz o rękę trzynastu córek. Stara czarownica godzi się z pozoru chętnie, lecz kiedy dzielni junacy udają się do łóżek ze swymi wybrankami (jak widać w owych czasach nikt sobie nie zawracał głowy długim narzeczeństwem), idzie do tajemnej komnaty, naradzić się z potwornym Mieczem. Jej przychylność była jedynie pozorem, by uśpić czujność intruzów. Nakazuje teraz poczwarze zgładzić gachów w trakcie upojnej miłosnej nocy. Nie wiadomo, czym by się cała intryga skończyła, gdyby nie czujny i wierny druh Czarnolotek. Rumak ostrzega Leszka przed podstępem wiedźmy i daje mu czarodziejskie Snu Ziele, które uśpi niefortunne panny młode. Tak się też dzieje i kiedy po północy Miecz Samosiecz (uprzednio, dla pewności, naznaczony przez Leszka magiczną runą) rozpoczyna rzeźnicką robotę, nieświadomie ścina głowy swoim trzynastu siostrom. Krew spływa, koniec snów kochania… Złe panny zostają unicestwione, dzielni młodzieńcy ocaleni, a podświadomy mizoginizm autora zyskuje gigantyczną pożywkę.
Leszek ucieka wraz z braćmi, wiodąc ze sobą jako jeńców Gęśla i Miecza, a tymczasem Baba Jaga rano odkrywa straszliwą prawdę, że kto mieczem wojuje… Jej rozpaczliwe wycie przywołuje Popiela, który dowiedziawszy się o rzezi, jaką sprawili niezwykli goście, wybucha straszliwym gniewem i zapowiada okrutną zemstę:
Widzę, że zguba na nas już czyha dokoła,
Po śmierci Kraka wstają teraz Kraka dzieci
I niepowstrzymanie moc przeznaczenia leci
Przez czas nieprzemierzony, koniec panowania
Naszego wieszcząc, tron nasz mocny już się skłania
Na brzeg otchłani; jeszcze nam nie dadzą rady
Wylęgłe dotąd z Raju Krakowego gady,
Choć Wanda taka mocna, że mej uszła dłoni,
Choć Leszek śmierć tu zaniósł w swych trzynaście koni,
Znajdę ja w moich księgach zaklęcia tak mocne,
Że jeszcze me utrwalę panowanie nocne
Przeciwko tym dwom razem, ale wiem, że w świecie
Niejedno jeszcze dobro przeciw nam się plecie
I zgubę rodzi dla nas, trzeba jej przeszkodzić,
Nie trzeba, bym na ziemi światłu dał się rodzić!
Krakowi dopomaga Czech, pan morskiej toni
I on przed moim gniewem naszych wrogów chroni.
Ponad brzegami morza dotąd Żywa żyje,
Owoce rajskie jada i z Dunaju pije
Wodę, a przy niej rośnie Piast, to wróg nie lada
Będzie, gdy całą mocą swą przyszłą zawłada,
Trzeba go zdławić teraz. Jeśli jego struję,
Resztę potęgi naszej, Jago, wyratuję…
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … yckiego-6/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
Uczeń czarnoksiężnika
Jak może niektórzy pamiętają, wdowa po Krakusie, Żywa schroniła się wraz z młodziutkim Piastem w chłopskiej chacie nad brzegiem Gopła. Matka i syn żyją sobie spokojnie, czerpiąc nadal korzyści z rosnącej opodal rajskiej jabłoni rodzącej złote jabłka oraz źródła żywej wody, lecz ich sielskie bytowanie zakłóca wciąż troska o kraj gnębiony pod srogą władzą Popiela i jego popleczniczki Welindy. Młodzieniec, teraz już dziewiętnastoletni, marzy o zyskaniu czarodziejskich mocy dorównujących potędze Czarnoboga (którego, przypomnijmy, ziemskim wcieleniem jest złowrogi tyran Północy), a zaś serce chłopaka coraz bardziej wyrywa się do szerokiego świata w poszukiwaniu idealnej, wyśnionej narzeczonej. Bez wątpienia o takich rzeczach fantazjuje niejeden nastolatek, jednakże nie każdemu dane jest je spełnić. Niespodziewana szansa na realizację owych pragnień pojawia się jeszcze tej zimy, czasu panowania demonów Ciemności, głodnych wilków i rozszalałych upiorów.
Wdowa wraz potomkiem wybierają się do lasu po chrust. Niestety, gęsta śnieżyca i szybko zapadający mrok sprawiają, że nie mogą odnaleźć drogi powrotnej do domu. Zziębnięci i zgłodniali doświadczają dziwnej halucynacji: ich oczom jawi się stół suto zastawiony wspaniałym jadłem. Kiedy jednak sięgają po smakowicie wyglądające potrawy, widziadło znika. Rozgniewany Piast, domyślając się, kto jest autorem okrutnej magicznej psoty, przypomina sobie nauki starych mędrców, sięga po osikowy kołek i przygważdża nim zwodniczy cień do ziemi, zmuszając tym samym do ujawnienia się mrocznego maga. Popiel objawia się pod postacią zakapturzonej zimowej Mary i błaga młodzieńca o uwolnienie. Chłopak błyskotliwie odwraca sytuację na swoją korzyść, nie tylko bowiem spożywa wraz z matką darmowy i obfity posiłek, ale dodatkowo też wymusza na czarnoksiężniku obietnicę nauki wszelkich znanych mu zaklęć. Mag zgadza się podejrzanie łatwo i obiecuje trzyletnie studia w jego zamku, stawia jednak też swój warunek: po skończonej nauce pokaże syna matce w różnych magicznych wcieleniach, a rodzicielka będzie musiała rozpoznać potomka trzykrotnie, inaczej pozostanie on na zawsze we władzy czarnej magii. Zasmucona Żywa ze łzami i wielkim niepokojem żegna więc Piasta ulatującego w szponach Popiela i znikającego wraz z nim w nocnych ciemnościach.
Niepokój matki okazuje się uzasadniony, gdy po trzech latach cierpliwego, acz bolesnego wyczekiwania, pan Północy zawitał do wiejskiej chaty u progu wiosny. Popiel z satysfakcją opowiada struchlałej wdowie, jak bezlitośnie dręczył jej syna, ujawniając przy tym ponure upodobania w stylu markiza de Sade:
Słuchaj, matko i drżyj! Syna twego brałem
I to, co z rękawicą robią, z jego ciałem
Robiłem: w środku skórę, na wierzch kładłem trzewia,
A Jaga mu jelita rozdzierała w gniewie
I wściekłości, a potem, kiedy go puszczałem,
Mówiłem, by odrobił, co zrobiłem z ciałem
I odrabiał, bo musiał. Przez takie zadania
Syna twego uczyłem sztuki czarowania…
Popiel jest oczywiście przekonany, że zastraszona wieśniaczka nie rozpozna swej latorośli w czarodziejskich wcieleniach. Nie docenił jednak siły macierzyńskiej miłości, a także wpływu jasnych bóstw opiekuńczych, czuwających nad Żywą i jej synem. Kobieta, idąc za głosem serca i podszeptami szumiącej nad uchem Złotej Jabłoni, bez szczególnego trudu rozpoznaje Piasta najpierw wśród stada pozornie identycznych gołębi, potem rozbrykanych ogierów, wreszcie urodziwych rusałek. Pokonany mag znika, zgrzytając zębami i knując w duchu zemstę, Żywa zaś ściska radośnie odzyskanego potomka.
Przygoda owa zakończyłaby się dla obojga szczęśliwie, gdyby nie ciekawość kobieca i próżność świeżo upieczonego czarodzieja. Piast przechwala się przed matką mocami, jakie nabył terminując u Popiela, ona zaś prosi go, by zademonstrował jej nowo nabyte umiejętności. Na oczach zdumionej rodzicielki syn przybiera różne postacie, by w końcu wybiec na pole jako rozbrykany źrebiec. Gdy zapędza się zbyt daleko od domu, doświadcza na sobie głębokiej prawdy, że magia nie służy do zabawy ani tym bardziej beztroskich popisów, gdyż wyzywanie nadprzyrodzonych potęg zawsze ma swoją cenę. Z głębi lasu wypada nań ogromny zajadły wilkołak, który jest oczywiście kolejną inkarnacją Popiela. Spłoszony konik, nie mogąc ujść pogoni, zamienia się w chyżą jaskółkę, a wówczas prześladowca staje się agresywnym, żądnym niewinnej krwi sokołem. Jak widać, mrocznym mistrzom niełatwo pogodzić się z sytuacją, gdy dotychczasowa ofiara chce się im wymknąć z rąk. Szkoda tracić tak obiecującego, zdolnego ucznia, który mógłby przysłużyć się jeszcze ciemnej stronie mocy. Zdeterminowany adept rzuca się wprost w morską toń, żywiąc zapewne nadzieję, że czarna magia nie dosięgnie go w królestwie Czecha/Strzyboga.
Królewna Rzepycha igra sobie wesoło w koralowym ogrodzie z gronem morskich rusałek. Nagle dostrzega małą rybkę umykającą przed groźnym szczupakiem. Niewiele myśląc, chwyta i ukrywa w dłoni okrutnie prześladowanego uciekiniera (dziewczęca intuicja podpowiada jej, że to samczyk), po czym każe swym dwórkom przepędzić wodnego drapieżcę. Gdy rzecz się dokonuje, zamiast rybki widzi na palcu złoty pierścień z brylantem rzadkiej urody i niezwykłego blasku. Biegnie natychmiast pochwalić się przed rodzicami tajemniczą zdobyczą. Para morskich władców wielce się temu dziwuje i raduje niespodziewanie nabytym skarbem, przeczuwa jednak nadciągające kłopoty, nieuchronne, gdy dorastająca panna, czując wolę bożą, przyjmuje pierścień zaręczynowy od nieznanego, co gorsza, niewidzialnego konkurenta. Zwłaszcza królewny, śniące po nocach o przystojnych pasterzach i innych hożych kmiotkach, powinny się w tym względzie pilnować.
Bo też, gdy królewna zostaje sama w sypialni, zdejmuje szaty, a przy tym klejnot, nagle… ale oddajmy głos poecie:
Młodzian w kmiecym stroju
Stanął koło królewny. Światła tyle było
Od lampy, ile właśnie wystarczyło,
Aby widzieć młodziana. Śniade miał oblicze,
A włos i oczy czarne. Rumieńce dziewicze
Wstydu na twarz Rzepychy wystąpiły białą,
Ale młodzieniec, Piast wziął ją za rękę śmiało
I dłoń królewny podniósł aż do pocałunku;
Zadrżała, zapłonęła, jak gdyby od trunku
Czarodziejskiego, jakby się była napiła
Ulepku, w którym tajnie tkwi kochania siła
Nieprzemożonego. Nie mnie powiadać o tym,
Jak Piast koło niej usiadł, co mówili potem
Długo z sobą po nocy. Dość na tym, że rano
Nie było więcej młodzieńca, a pierścień widziano
Na ręku u królewny. Było tak co nocy…
echaswantewita.blogspot.com
Młodzian dzielnie sobie, jak widzimy, poczynał, a panna cóż… skoro gach młody był i czarne miał oczy (nieco dziwna uroda, jak na słowiańskiego witezia, ale uszanujmy autorską wizję), okazał się skarbem prawdziwym i nie sposób było się oprzeć. Rano wszystko pozornie wróciło do normy, nie uszło jednak uwagi czujnej matki, królowej Rosy, że córka bezustannie wpatruje się w klejnot z dziwnym uśmiechem i rumieńcem na liczku…
Tymczasem odtrącony mag nie daje za wygraną, pragnąc za wszelką cenę odzyskać zbiegłego adepta. Zjawia się na dworze pod postacią zamorskiego kupca, oferującego kosztowne i egzotyczne towary, między innymi gadającego ptaka. Kiedy stary Czech pyta o cenę niezwykłego stworzenia, kupiec oznajmia, iż wpadł mu w oko pierścień błyszczący na palcu królewny. Przyjmie tylko taką zapłatę, żadnej innej. Rzepycha oczywiście gwałtownie protestuje, wzbudzając gniew ojca. Pod presją rodzica ciska pierścień na dno morskie, a wtedy klejnot rozsypuje się w garść pereł. Rzekomy kupiec zamienia się w czarnego koguta i czym prędzej wydziobuje kamyki z piachu, po czym ulatuje przez okno, piejąc triumfalnie. Nie zauważył wszakże, że największą i najpiękniejszą perłę nakryła królewna chusteczką, ocalając tym sposobem kochanka.
Król złości się niefortunną transakcją, przeczuwając, że do podmorskiej krainy wkradły się wraże Popielowe moce, królowa niepokoi, obawiając, że stało się coś znacznie gorszego. Wygląda bowiem na to, że ich córa postradała dziewiczą cześć za sprawą jakiegoś młodego czarodzieja, być może ucznia ich największego wroga. Przekonują się o tym naocznie, gdy nakrywają młodą parę na (bardzo) gorącym uczynku. Kara jest oczywiście surowa: „Idźże z morskiej toni/ Precz, ty córo przeklęta!”. Rozsierdzony patriarcha każe zamknąć kochanków w wielkiej beczce z zagwożdżonym deklem, po czym wysyła ją siłą swej boskiej potęgi za morze, prosto w pochmurne niebiosa. Jak to zwykle bywa z zazdrosnymi ojcami, uczynił coś, nim pomyślał. Ocalił wprawdzie rodzinny honor, ale utracił córkę.
Obserwujący całe zajście ze szczytu zamkowej wieży Popiel jest za to usatysfakcjonowany: nie odzyskał wprawdzie niesfornego chłopaka, ale takie pastwienie się nad zakochanymi sprawia radość jego psychopatycznej naturze:
Wygrałem sprawę, chociaż postradałem sławę.
Rosa Piasta mężowi swojemu zdradziłaI
Piasta pokonała niezużyta siła
Czecha. Za to, że córkę jemu bałamucił,
W beczkę czarną go zamknął i na niebo rzucił,
Gdzie teraz wraz z Rzepychą będzie tkwił wysoko,
Gdzie ledwie go dostrzeże twoje mocne oko,
Jago, czarów królowo! Tam Czech usłał łoże
Na smole dla junaka, on tam gruchać może
Z Rzepychą po wiek wieków! Przepadł w tym więzieniu
I kości mu spróchnieją w wiecznym udręczeniu!
Niedługo jednak cieszy się mroczny mag. Zapomniał, najwidoczniej, czego sam nauczył swego adepta. Oto bowiem zdumieni Popiel i Jaga z przerażeniem patrzą jak beczka rozpada się i wylewa się z niej struga jasności, po której stąpają świetliste postacie boskich małżonków. Widzą jak Piast tworzy napowietrzny zamek na szklanej górze i złote schody wiodące na ziemię, jak oboje przyzywają tłumy rusałek i chochlików/płanetników, będących odtąd ich wiernymi sługami. Czarownik i wiedźma rozumieją, że nieprzyjazne im żywioły wzrosły w siłę, skoro półboski witeź i morska boginka stali się odtąd wcieleniem gromowładnego Peruna i strażniczki żywiołu wód, Perunicy:
Zamek cudny ten zwisł tak wysoko,
Że go zwykle nie widzi ludzi ziemskich oko
I więcej ze słychu tylko Szklanej Góry miano
Pośród Słowian narodu zamkowi nadano
,Ale Popiel i Jaga dobrze to widzieli,
Jak tam Piast wśród obłoków swoje cuda ścieli
I straszna teraz zdjęła ich oboje trwoga,
Gdy ujrzeli, jakiego wychowali wroga
Dla siebie. Piast na Szklanej Górze klasnął w dłonie
I wnet się zaludniły wielkie niebios tonie
Tłumem skorych chochlików, wichrów lotnych rojem,
Co lecieli Piastowi służyć życiem swoim,
Sercem i rozumem. Tłum w ptasie skrzydła strojny
Albo w skrzydła motyle, a w pszczół żądła zbrojny,
Napowietrzny, niestały, niechwytny dla ludzi,
Wiadra deszczu przewraca, senne burze budzi
I błyskawicą jasną po obłokach płuży.
On wspólnie z rusałkami panom swoim służy
Na Szklanej Górze, w zamku, gdzie Piasta przezwano
I gdzie jemu Pioruna grzmiące imię dano.
Skomplikowane relacje między bogami, półbogami i herosami pięknie tłumaczy na przykładach z greckiej mitologii francuski antropolog, Marc Auge w książce Duch pogaństwa [Warszawa 2010]:
„Wszyscy bohaterowie mieszczą się w uniwersum, w którym świat bogów nieustannie wpływa na ich świat… Ludzie są w mniejszym stopniu stworzeni na podobieństwo bogów, podczas gdy ci ostatni są niedokończonym obrazem ludzkości, a cechy zwierzęce wprowadzają w grę nieokreślenie lub nadmierne określenie bogów: Posejdon zamienia się w ogiera…, Zeus przemienia się kolejno w orła, byka, łabędzia, gołębia… lub w złoty deszcz. Gdy patrzymy z tej perspektywy, pojawienie się bohatera utrwala obraz człowieka. Greccy herosi mają ostatecznie ludzką twarz”.
I właśnie dlatego, jeśli chce się poskromić zło hulające w świecie, nie można wiecznie tkwić na Szklanej Górze, trzeba zejść na ziemię. Piast i Rzepycha wracają więc do chaty nad Gopłem, gdzie wiodą z pozoru żywot zwyczajnych ludzi. Wkrótce też ich związek zostaje pobłogosławiony dziedzicem: przychodzi na świat Ziemowit, zapowiedź nowych czasów i przyszłego odrodzenia.
http://www.smakizpolski.com.pl/slowians … yckiego-7/
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
PRZEBUDZENIE
Piast, snując dalekosiężne plany obalenia Popiela, wysyła Rzepychę z misją do jej ojca Czecha/Strzyboga. Ma uprosić króla mórz, by wydostał z kryjówki w chmurach i przebudził z magicznego letargu Kolędę i jej syna spłodzonego z Krakiem. Liczy bowiem, że bezimienny wciąż brat przyrodni wesprze go kiedyś w walce z mrocznym tyranem.
zniebowzięcie
On, prawda, że rośnie w obłoku bezpiecznie
I że się tam nie lęka srogiego Popiela,
Wroga Krakusowego, ludzi kusiciela
I wszystkich nieszczęść ojca, lecz tam pogrzebiony
Brat mój, choć rośnie, jeszcze niezrodzony
Naprawdę. A szkoda! Bo to chłopiec do słońca
Podobny będzie, dzielny narodów obrońca
I mój pomocnik kiedyś w ostatecznym boju.
Misja zwieńczona zostaje powodzeniem. Czech dawno już wybaczył córce pozorny mezalians, toteż chętnie spełnia jej prośbę. Kolęda i potomek Kraka zostają przebudzeni i przeniesieni na czarodziejską wyspę.
Z daleka wyspę widać pośród morskiej toni
I nawet noc zazdrosna wyspy nie zasłoni
Łatwo, bo na niej śniegi u gór szczytu płoną
Własnym swym światłem ponad falą w noc uśpioną.
Więc patrząc na te dziwa, wyspie tej nadano,
Dlatego, że tak widna zewsząd, Widnia miano.
Wyspa Wideń zdaje się być oryginalną, autorską wersją sławnej Winety/Wenedy. Przebudzeni matka i syn starają się odnaleźć w nowych warunkach. Kolęda przyzywa na pomoc wierne służki, żabki, które tworzą namiot dla swojej pani i dostarczają pożywienia. Młodzieniec zgłębia wiedzę o świecie i zyskuje od matki imię, które wyznacza jego dalszy los.
Kolęda ten boży świat niegdyś dobrze znała,
A więc świadka miłości pięknego witała
I piastuna dzieciństwa swego. Syn zdziwiony
Swe duże oczy zwracał w wszystkie świata strony
I rozumnym już okiem witał cuda ziemi;
Nie wiedział, co ma czynić, a cieszył się nimi
Przecież, bo czuł, że one dla niego stworzone.
Wreszcie zrzucił koszulę i w nurty spienione
Strumienia skoczył. Coś go dziwnie tam wołało.
Na słońcu pośród wody lśniło jego ciało
Jak biała kość słoniowa. Matka nań patrzyła
Rada z piękności syna. Patrząc imię dała
Kąpiącemu Kupały. Kiedy wyszedł z wody,
Przemówił do swej matki Kolędy syn młody
I płowy. Zanim słońce zaszło spać u zachodu,
Zrozumiał Kupało świat, bo pochodził z rodu
Świętego Światłowidy, a nie z pokolenia
Ludzi zwyczajnych…
Pewnego dnia, polując na morskim brzegu, Kupało wybawia z opresji piękną łabędzicę ściganą przez orła. Ptak odzywa się doń ludzkim głosem, dziękując za ratunek. Opowiada też o młodszej córce Czecha, Zabawie, która słysząc o Kupale, zapałała do niego uczuciem. Udała się do Piasta na naukę czarów i przy jego pomocy stworzyła na wyspie wspaniałe miasto.
Gród znajdziesz na tej wyspie. A gdy spoczniesz w grodzie
Tym nowym, wspomnij wtedy o Czechowym rodzie
I uczennicy Piasta, królewnie Zabawie,
Co przed twym urodzeniem słyszała o sławie
Twojej, Kupało młody! Tak mówił ptak biały…
Przez chwilę łabędzica zmienia postać i objawia się jako morska rusałka, po czym znika wśród fal. Zdumiony młodzieniec powraca w głąb wyspy, gdzie istotnie widzi ludną, bogatą stolicę oraz monumentalnie ufortyfikowaną siedzibę władców. Mieszczanie i straże witają Kupałę jako królewicza, co więcej, jeden z nich twierdzi, że jego ród włada Widniem od wielu pokoleń! Młodzieniec wypoczywa chwilę w zamkowym ogrodzie, by ochłonąć z nadmiaru wrażeń. W tym momencie zjawia się podkuchenna służka ze szklanką świeżej wody. Kupało z wdzięcznością przyjmuje orzeźwiający napój. Wychyliwszy szklanicę do połowy, wpada na pomysł zrobienia głupiego figla, gdyż, jak mówi poeta: „przez szczęście i pychę stał się bezrozumny”. Pryska resztką wody w twarz służącej. Dziewczyna odchodzi smutna i zawiedziona. Kupało dopiero rozmówiwszy się z królową matką zaczyna kojarzyć fakty i odnajduje w twarzy rzekomej służki rysy morskiej boginki. Zrozpaczony i zły na swoją ślepotę chłopak szuka jej wszędzie po zamku, niestety bez rezultatu. Przepadła jak kamień w wodę.
Odtąd królewicz pędzi smutne, samotne życie, wypełnione żalem i tęsknotą. Często wyrusza na morski brzeg z nadzieją ponownego spotkania z bogdanką. W końcu cierpliwe wyczekiwanie zostaje nagrodzone. Zabawa zjawia się w gronie rusałek. Kupało wita ją z należną czcią i błaga o przebaczenie. Córa Strzyboga uświadamia mu jednak, że ziemski człowiek nie może wybrać się w podmorskie swaty, ponieważ czeka go niechybna śmierć w morskiej toni. By jej uniknąć, musi Kupało udać się do Wyraju po żywą wodę. Królewicz godzi się na wszystko, a wówczas boginka zamienia go w jaskółkę i zapada ze śmiechem w topiel.
Przemieniony królewicz bez trudu pokonuje wszelkie przeszkody i trafia na dwór pana zaświatów, Kraka/Białoboga, gdzie spotyka nie tylko swojego ojca, ale też bohaterów poprzednich pieśni. Jego magiczne wcielenie wychodzi na jaw i zostaje odczarowany, przybierając znów ludzką postać. Opowiada zebranym swoje dotychczasowe dzieje. Wzruszony Krak pragnie zatrzymać u siebie syna Kolędy, ten jednak nie wyobraża sobie życia bez Zabawy i pragnie wrócić na ziemię. Prosi jedynie o łyk żywej wody, która umożliwi mu przetrwanie w głębinach. Gdy wychyla podany puchar, usypia, by zbudzić się gdzieś na granicy zaświata.
Okazuje się, że ojciec wyposażył go hojnie na dalszą drogę nie tylko w nieśmiertelność, ale też w złotą zbroję z orlimi skrzydłami i wspaniały miecz. Kupało wyprowadza także z podziemnej stajni czekającego tam nań skrzydlatego rumaka, który zna ludzką mowę i przedstawia się jako Wieszczek Złotogrzywek. Magiczny wierzchowiec unosi na swym grzbiecie królewicza i wiezie prosto do podmorskiego pałacu. Rzecz jasna stary Czech, widząc kapiącego złotem i szczycącego się świetnym pochodzeniem kandydata na zięcia, bez zbytnich wahań godzi się oddać mu rękę młodszej córki. „I niebawem sprawiono wśród morza wesele…” – oznajmia poeta. I żyli długo i szczęśliwie?… A gdzież tam. W epopei Dzieduszyckiego ślub jest zwykle początkiem nowych problemów.
Sezon na Jelenie
Orszak weselny zmierza docelowo na wyspę Wideń, jednak Zabawa pragnie odwiedzić także swą siostrę Rzepychę w Kruszwicy. Na trakcie w nadgoplańskim borze dochodzi wszelako do rozdźwięku między małżonkami. Morska boginka nie może zapomnieć Kupale doznanego dawniej upokorzenia, droczy się więc z nim okrutnie, zwodząc go, kokietując, ale nie dopuszczając do siebie. Rozżalony królewicz odjeżdża nagle i przepada w kniei. Zabawa, żałując poniewczasie dziecinnych żartów, bezskutecznie szuka go wraz z dworzanami. W końcu, zabłąkawszy się w lasach i gubiąc swoją świtę, znękana królewna usypia na łące w stogu siana.
Tymczasem Kupało, przemierzając samotnie las, trafia na myśliwską sforę polującej w pobliżu królowej Welindy, oddanej popleczniczki Popiela. W swej młodzieńczej naiwności przedstawia się jej jako syn Kraka i proponuje szczególny układ demonicznej władczyni.
Wnet rycerz w złotej zbroi wśród namiotu staje
I królowej Welindzie korny pokłon daje,
Potem rzecze: „Jam synem jest twojego wroga,
Winienem walczyć wiecznie z mocą Czarnoboga.
Od ojca otrzymałem mego z Raju dary,
Którymi mógłbym zwalczyć wszystkie twoje czary,
Przecież postanowiłem zostać twoim sługą.
Czemu postanowiłem, ty nie pytaj długo!
Postanowiłem, ale dobrej pracy żądam:
Raz pierwszy dzisiaj, pani, twą piękność oglądam,
Ale inni słyszeli i jam słyszał wiele,
Że jest u ciebie dusza harda w pięknym ciele
I chcę, by się na świecie głośno nazywało,
Żem jak szaleniec jakiś ukochał twe ciało.
Nie trzeba, by mówiono, żeśmy się kochali
Wzajemnie, moja miłość już kogoś rozżali
Dość. Ty nie pytaj, pani krajów polskich, kogo.
Chcę spróbować, co wzgarda i co zazdrość mogą.
Ja przez dziewki niestałość już dosyć cierpiałem,
Niechże teraz usłyszy, że się twoim stałem
Sługą!” Tak to Kupało mówił, a słuchała
Go Welinda. Słuchając, dziwnie się zaśmiała
Ustami, a nie głosem i tak mu odrzekła:
„Widzę. Jakaś kochanka przed tobą uciekła,
Tobie żal i dlatego chcesz teraz uchodzić
Za mojego kochanka, by w niej zazdrość zrodzić
Zieloną. Bardzo piękne te twoje zamiary.
Będziesz udawał, że mnie kochasz, ale wiary
Dochowasz swojej pani. Bardzo jest to ładnie
I dla mnie to, Kupało, dziś wypadło składnie.
Niechże się ziści twoja wola, ale za to,
Że zniosę udawaną miłość niech zapłatą
Mnie będzie pocałunek! Wszakże jam na twarzy
Gładka? Gdy pocałujesz niewielkie się zdarzy
Tobie nieszczęście? A to już początkiem będzie
Udawania i zazdrość okropna usiądzie
Na piersi twej bogdanki, gdy ją wieść doleci,
Żeś mnie pocałował”. Mówiąc ogień nieci
W oczach swoich Welinda. Niedługo się silił
Z sobą Kupało, na złość Zabawie pochylił
Postać swoją i całus na usta położył
Welindy. Oby nigdy nie był chwili dożył
Zdrady! Bo mocą czarów to się teraz stało,
Że wnet po pocałunku tym jelenia ciało
Przyoblókł rogatego. Padł na cztery nogi,
Zaryczał i z namiotu uciekł pełen trwogi,
A z tyłu za nim dumnie Welinda się śmiała,
Że niegdyś ojca, syna dziś w sidła złapała.
Do dworzan przemówiła: „Popiel mnie pochwali”.
A dworzanie słuchając oburącz klaskali.
Strach pomyśleć, jaki smutny los spotkałby teraz przemienionego królewicza, gdyby nie koń Złotogrzywek. Wierny rumak doprowadza wypłoszonego rogacza w pobliże uśpionej małżonki, a następnie wzywa na pomoc Piasta, który niezwłocznie przybywa. Doświadczony czarodziej niweczy zaklęcie Welindy, przywracając ludzką postać przyrodniemu bratu, zarazem jednak przeprowadza szybki proces separacji niedojrzałych emocjonalnie małżonków. Kupało musi wrócić do matki i ćwiczyć się pod jej opieką w rycerskim rzemiośle. Zabawa natomiast udaje się wraz ze szwagrem do Kruszwicy, by wieść tam u boku siostry żywot wiejskiej dziewczyny. Ma tak być do czasu, aż oboje dorosną do zadań wyznaczonych przez bogów.
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
Re: Baśń nad baśniami
„Wanda, córka Krakusowa, zamieniła się w ostatnim stuleciu w postać sentymentalnie patriotyczną – zauważa nie bez racji poeta. – U naszych kronikarzy średniowiecznych jest to mężyni, która wyszła z morza, wiecznie dziewiczości strzeże, wzrokiem nieprzyjaciół zabija i po zwycięstwie na powrót pod wodą zamieszkała”.
Jak Atena.
Re: Baśń nad baśniami
„Już nadeszła postrzyżyn Ziemowita pora…” – informuje poeta (a czepialskich purystów lingwistów informujemy, że zachowujemy oryginalną, tradycyjną, najpowszechniej przyjętą pisownię imienia legendarnego protoplasty, nie zawracając sobie tym razem głowy ustaleniami marudnych uczonych). Na uroczysty obrzęd zjeżdżają do chaty w Kruszwicy proszeni i nieproszeni goście. Piast ugaszcza wszelako wszystkich, sadza za stołem, karmi i poi wedle prastarego słowiańskiego zwyczaju.
Zebranych dziwią najbardziej dwaj wyróżniający się z tłumu przybysze: rycerz w złotej zbroi na skrzydlatym rumaku i chłopak w prostej sukmanie na gadającym ludzką mową Czarnolotku. Młodzieńcy spotkali się w drodze i zaprzyjaźnili zawierając symboliczne braterstwo. Piast rozpoznaje Kupałę, grzecznie wypytuje jednak jego towarzysza o ród i miano. Ten odpowiada rezolutnie z odrobiną junackiej buty i tonem przechwałki:
„Czas i Przemiana oto są moi przodkowie,
Dziadem i babą ludzie zwykle ich mianują,
Oboje bardzo starzy, razem przesiadują
Więcej jak lat pięćdziesiąt w takiej oto chacie,
W jakiej wy tutaj sobie z Rzepychą mieszkacie.
Mam ja braci dwunastu i siostrę jedyną,
Która jest bardzo przednią i piękną dziewczyną, (…)
Mnie już i moje sprawy na zamku poznano
U Popiela złego, a Leszka noszę miano.
Pewno, Piaście, już o tym słyszałeś niemało,
Co się przeze mnie z dziećmi Baby Jagi stało?
Córki poszły do licha, mnie służą synowie,
Że kaszy nawarzyłem czartom każdy powie…”
Nareszcie zatem dowiadujemy się, dzięki Dzieduszyckiemu, kim byli tajemniczy goście na postrzyżynach u Piasta, na temat których narosło w naszym dziejopisarstwie wiele niezwykłych koncepcji. Nie byli to więc bynajmniej biblijni aniołowie (kompletnie nie na miejscu nad Gopłem) ani (strzeżcie, bogowie!) chrześcijańscy misjonarze, ani tym bardziej Cyryl i Metody, propagujący niewczesną na naszych ziemiach, „słowiańską” odmianę obcego kultu. W owej wersji podania odwiedzili kruszwicką chatę dzielny syn Kraka, półboski witeź Kupało i jego niepospolity druh o równie niezwykłych przymiotach. Poeta tak wyjaśnia narodziny legendy:
A wszyscy trzej mówili po cichu do siebie
Tak, że ich nie słyszano, bo przy sutym chlebie
I napitku powstała pośród gości wrzawa
I u wszystkich na ustach rosła głośna sława
Piasta, co gospodarzem był przy tej biesiadzie,
Bo dziś bez końca potraw poprzed gości kładzie,
Miodem i piwem poi bez kresu i miary
I ludzi cieszy. Zwykle Piast ukrywał czary
Swoje przed oczyma ludzi, wyjątkowo
Dziś przed tą biesiadą czarodziejskie słowo
Wymówił, co bajeczną tę obfitość sprawia;
Gmin przeto zadziwiony, choć Piasta wysławia,
Nieprawdziwą przyczynę wynajduje cudu:
Powiada, że dwaj goście, co się pośród ludu
Zjawili z obcej strony, nieznani nikomu,
Błogosławieństwo dziwne przynieśli do domu
Piasta, które się teraz jawi mnóstwem jadła,
Które się potem spełni szczęśliwością stadła
Piastowego i dzieci niezwyczajną chwałą.
Tak się to wówczas ludziom w Kruszwicy wydało,
Z tego potem wyrosła wieść jak Polska stara
I aż dotąd przetrwała u ludu ta wiara…
Piast i dwaj niepospolici goście zmawiają się na zgubę Popiela pod czujnym okiem usługujących przy stole niewiast, wśród których kryje się także królewna Zabawa. Kupało wciąż głośno rozpamiętuje utratę morskiej boginki, lecz nie poznaje jej pod postacią wiejskiej dziewczyny. Ta wybiega zapłakana do sadu, gdzie dogania ją Leszek i porywa do tańca, który osusza łzy i uśmierza żale. Potem jednak młodzieniec wraca do stołu naradzać się dalej z gospodarzem. Dowiadujemy się przy okazji, że pierwszym krokiem osłabiającym mroczną tyranię ma być wykradzenie siostry Piastowej, królewny Marzanny, dorastającej na Wawelu pod kontrolą złej macochy, wiedźmy Welindy. Niepoprawny karierowicz Leszek pragnie tą drogą zasłużyć się pretendentowi do tronu i wżenić w ród królewski. Piast daje mu błogosławieństwo na drogę i udziela paru cennych wskazówek.
Wyzwolenie Marzanny
Leszek wraca do swej wsi i zdaje relację rodzicom z wizyty u Piasta. Następnie przeprowadza szkolenie bojowe dla siostry Zorzy zwanej Zoreńką i dwunastu braci miesięcy, przygotowując ich do akcji uwolnienia Marzanny. Powierzywszy rodzeństwu to niebezpieczne zadanie, jedzie samotrzeć (w towarzystwie oddanych sług, Miecza i Gęśla) „za siódmą górę, za siódmą rzekę” w głębokie knieje, gdzie z energią zabiera się do budowania niedostępnej rezydencji godnej królewskiej narzeczonej. W owym dziele wspomagają go zwabione muzyką gęśli skrzaty nazwane przez poetę Leśnikami (w zasadzie mogliby zwać się Leszymi) i drzewne boginki Majki (Miauki).
Samowola budowlana nie uszła uwagi Popiela, który nasyła na Leszka watahę drapieżnego ptactwa (konszachty czarnych magów z tego rodzaju zwierzyną są motywem wielu baśniowych opowieści, by wspomnieć tylko, z bardziej współczesnych motywów literackich, Sarumana i jego wronią ekipę). Strażnikiem placu budowy jest jednak niezawodny Miecz Samosiecz, urządzający okrutną jatkę napastnikom:
Kiedy to ptactwo nocne ujrzał pośród toni
Powietrznej, najpierw wygiął swe żelazne ciało,
A potem skoczył tak, że w górę poleciało,
Jakby sprężyną pchnięte, niosąc ostrze przed siebie,
Stalową błyskawicą lśnił na nocnym niebie,
Z jednego miecza zrobił mieczów wojsko całe
I tak gęsto rozmnożył w niebie błyski białe
Stali, że z ptaków piersi począł ciec deszcz krwawy,
Kapiący rdzą czerwoną w bujne leśne trawy (…),
Bo krew mordowanego ptactwa tak spływała
Po stali, że hartowna stal zatliła cała
Pośród nocy czerwono. Dwory już gotowe,
Czekają tylko pani zamku ściany nowe.
Przy okazji została złożona krwawa ofiara zakładzinowa, nieodzowna przy wznoszeniu grodu. Naturalnie wychowany w kulturze patriarchalnej młody mężczyzna nawet przez chwilę nie zastanawia się, czy aby na pewno królewska córa zechce porzucić przyjemności dworskiego życia, by dzielić z nim bytowanie na baśniowym odludziu. Jak każdy zuchwały i egocentryczny samiec z góry uznaje zgodę wybranki za pewnik, nie dopuszczając w tej kwestii nawet cienia wątpliwości. Całkiem to zrozumiałe, gdy zdamy sobie sprawę, że w czasach, kiedy powstawał poemat, wysoko urodzone panny na wydaniu wciąż jeszcze nie miały praktycznie nic do powiedzenia w kwestii swego zamążpójścia, a tzw. raptus puellae (porwanie + gwałt) nadal bywał tradycyjnie uznanym sposobem zdobycia żony…
Tymczasem obrotna Zoreńka przedostaje się na wawelski dwór w charakterze pokojówki, pozostawiwszy braci w pobliskim lesie. Zostaje powiernicą królewny i jej najbliższą przyjaciółką. Opowiada jej barwnie o życiu wolnych kmieci, wychwala zalety brata i sugestywnie roztacza przed nią uroki miłowania. Strzeżona dotychczas pilnie przez surową ochmistrzynię Marzanna nader chętnie daje posłuch owym rewelacjom (atrakcyjnym dla wszystkich zbuntowanych nastolatek wszech czasów) i daje się namówić do wspólnej ucieczki. W przebraniu służącej wymyka się wraz z Zorzą z zamczyska i obie docierają do czekających na nie braci. W tym jednak momencie dopada ich rozwścieczona Welinda, którą ostrzegło czarodziejskie zwierciadło. Wiedźma zamienia chłopaków w czarne orły i sprawia, że prądy powietrzne unoszą spłoszone ptaki do bram Wyraju. Zrozpaczona i przerażona siostra biegnie za nimi, a tymczasem zła królowa rozprawia się z nieposłuszną wychowanką:
Marzanna przed Welindą pozostała sama.
Welinda do niej rzekła: „Zamku mego brama
Przed tobą już zamknięta, ani jednej chwilki
Nie zniosę ciebie w zamku! Niech cię zjedzą wilki
Tutaj w ponurym lesie”. Rzekłszy, w las przepadła
I sama pośród puszczy wielkiej była zbladła
Marzanna pełna trwogi…
Każdy, kto wychwyci motywy znane z innej baśni – macocha radząca się magicznego lustra, biała jak śnieg sierota pozostawiona w lesie na pewną śmierć – oczywiście trafnie odczyta źródła inspiracji autora. Jednakże w wersji Dzieduszyckiego królewna nie trafia do chaty krasnoludów, ale… o tym opowiemy następnym razem.
Jak się okazuje priorytetem młodziutkiej Zorzy nie jest ochrona wypędzonej królewny, lecz uratowanie odmienionych braci. Słyszy w duchu głos Piasta, który zapewnia ją, że zaopiekuje się zbłąkaną Marzanną. Zoreńka musi wyruszyć do krainy umarłych i odzyskać rodzeństwo. (Wędrówka w zaświaty jest obowiązkowa dla każdego mitycznego herosa, o czym wie każdy, kto czytał choćby Bohatera o tysiącu twarzy Josepha Campbella).
W daleką podróż zostaje wyposażona w czarodziejską bułkę odrostkę, która sprawdza się znacznie lepiej niż elfi lembas, albowiem każdy kęs cudownie odrasta (w końcu wypieki słowiańskie są bez wątpienia smaczniejsze i pożywniejsze od brytyjskich). Po wielu dniach pieszej peregrynacji dziewczyna dociera do niebotycznej kraty Wyraju, o którą tłuką bezsilnie skrzydłami zdezorientowane orły. Zorza skrapia je swymi łzami, a wówczas bracia odzyskują ludzką postać. Ich radość jest jednak przedwczesna, bo strzegąca bramy po drugiej stronie Pani Zmora oznajmia im, że nie zdołają wrócić na własnych nogach przez nieprzebyte otchłanie do świata żywych i czeka ich wieloletnia wegetacja na jałowych pustkowiach Nawii, dopóki się nie zestarzeją i umrą. Młodzi są zrozpaczeni, na ich szczęście pojawia się jednak w tym momencie zbawczy deus ex machina:
Chmura się zbliżała i w tej chmurze poznano
Ogromnego Żar Ptaka. Tak w Raju nazwano
Ukochaną przez Kraka i dziwną istotę
Sokoła olbrzymiego, który pióra złote
Ma i tak jaśniejące, że całą rozświeci
Noc, gdy lecąc w wieczór krwawe łuny nieci
Gdzieś na zachodnim niebie albo kiedy rano
Blaski rumiane u bram wschodnich świata wstaną
Od jego piór cudownych. Żar Ptak siadł przy kracie
Rajskiej w blasków złocistych jaśniejącej szacie,
A był to ptak niezmierny i miał ludzką mowę.
Pochylił poprzed młodą Zorzą złotą głowęI rzekł:
„Krakus mnie przysłał. Na mym wielkim grzbiecie
W trzynaścioro wygodnie wszyscy usiądziecie.
Krakus, co włada dzisiaj Raju narodami,
A was ojcu darował, czuwa dziś nad wami,
Z jego rozkazu siądźcie przeto na Żar Ptaka!
Nie bójcie się! Krakusa, króla mego, taka
Wola, żebym was zaniósł między żywych rody
Tam, gdzie wśród puszczy stoją Leszka nowe grody”.
Żar Ptak, posłaniec Swaroga/Białoboga, unosi siostrę i braci na grzbiecie. Wkrótce okazuje się jednak, że boska pomoc nie bywa udzielana gratis i trzeba zapłacić za nią często zdrowiem, a nawet życiem. Ognisty ptak domaga się pokarmu. W jednej chwili pochłania bułkę odrostkę i wciąż pozostaje nienasycony. Zdeterminowana Zoreńka odcina kawałek piersi i daje do zjedzenia istocie. Żar Ptak karmiąc się ciałem i krwią Zorzy dociera w końcu na miejsce. Widząc jak bracia zwlekają z jego grzbietu półprzytomną z wykrwawienia dziewczynę, magicznym zaklęciem leczy jej ranę i przywraca siły, po czym ulatuje w zaświaty.
Baśń milczy o tym, jak Leszek powitał ekipę niefortunnych zamachowców, skoro akcja odbicia Marzanny zakończyła się fiaskiem. Nawiasem mówiąc, powinien był sam wziąć się do dzieła, zamiast liczyć na niedoświadczoną siostrę i niezbyt rozgarniętych braci. Umiesz liczyć, licz na siebie, jak powiadają. Namiętny budowlaniec będzie musiał następnym razem bardziej się postarać, by zrealizować małżeńskie plany.
"Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch." Z.H.
- Strona główna
- » Duchowe
- » Słowiańska Spuścizna
- » Baśń nad baśniami
Informacje forum
Legenda Forum:
- wątek
- Nowy
- Zamknięty
- Przyklejony
- Aktywny
- Nowy/Aktywny
- Nowy/Zamknięty
- Nowy przyklejony
- Zamknięty/Aktywny
- Aktywny/Przyklejony
- Przyklejony / Zamknięty
- Przyklejony/Aktywny/Zamknięty